O’Grady, który jeszcze trzy dni temu wydawał się przeciętnym chłopcem przeżywającym

w takich miejscach jak restauracja Oba nie miała odwagi na swój mały rytuał: zamówić piwo budweiser light, ale go nie pić. Trochę rozmawiali. Dużo rozmawiali. Boże, jak dobrze go znów widzieć. - Jak idzie twój interes? - spytał Quincy w połowie deseru, kiedy wyczerpali wszystkie mało istotne tematy. - Dobrze. Niedawno dostałam licencję. Numer 521 - to ja. - Prowadzisz prywatne śledztwa? - Czasami. Mam kontakt z paroma obrońcami. To oni namówili mnie do zrobienia licencji. Teraz mogę częściej dla nich pracować: sprawdzam świadków, robię rekonstrukcje miejsc zbrodni, analizuję raporty policyjne. Sporo czasu spędzam przy biurku, ale to lepsze niż sprawy o zdradę małżeńską. - To brzmi ciekawie. - Jest raczej nudno! - zaśmiała się Rainie. - Godzinami tkwię podłączona do Sądowej Sieci Informacyjnej stanu Oregon. Pewnego ekscytującego dnia być może uzyskam dostęp do bazy policyjnej i będę mogła sprawdzać historie różnych przestępstw. Trzeba się przy tym nieźle napracować, ale można całkiem zapomnieć o działaniu adrenaliny. - Ja też czytam wiele raportów - powiedział Quincy tonem nieprzyjmu¬ jącym krytyki. - Latasz samolotami. Rozmawiasz z ludźmi. Docierasz na miejsce, kiedy http://www.abc-psychoterapia.com.pl/media/ Ale oboje wiedzieli, że ona nie zwolni. Miała taki styl. Jak często powtarzała jej matka, Kimberly była bardzo podobna do swojego ojca. I tak samo jak on nigdy niczego sie nie bała. Tym gorsze wydawały się napady niepokoju, które ją ostatnio dręczyły. Pamiętała, jak kiedyś z siostrą i z ojcem poszła do wesołego miasteczka. Miała osiem lat. Ona i Mandy były bardzo podekscytowane. Całe popołudnie tylko z tatą, poza tym cukrowa wata i tyle atrakcji. Ledwie mogły się pohamować. Musiały pojeździć na kolejce, karuzeli, diabelskim młynie. Zjadły po jabłku karmelkowym, po dwie porcje prażonej kukurydzy, wszystko to popijając zimną coca-colą. A kiedy naładowały się cukrem i kofeiną, postanowiły przycisnąć tatę, żeby kontynuować zabawę. Tylko że tata nie zwracał już na nie uwagi. Przyglądał się pewnemu

i granatową rozpinaną koszulę. Pierwszy raz od wielu tygodni widziała go nie w garniturze. - Hej - odezwała się i trochę szerzej otworzyła drzwi. - Mogę wejść? - To się już zdarzało. - Wpuściła go do środka. Agent specjalny coś kombinował. Poszedł Sprawdź - Pomogłaś uratować mi życie. To jest trochę ważniejsze niż spotkanie człowieka na jakimś przyjęciu. - Jest jeszcze coś. - Co? Teraz robił wrażenie naprawdę zatroskanego. Wieczór był taki piękny. Bolało ją to, co miała zamiar powiedzieć, więc wyszeptała. - Znasz zdrobnienie mojego imienia. - To znaczy? - Bethie. Wiele razy nazywałeś mnie Bethie. Zawsze Bethie, nigdy Liz lub Beth. Nigdy ci o tym nie mówiłam. Ile znasz kobiet o imieniu Elizabeth, do których mówi się Bethie? Krew odpłynęła z jego twarzy. Zrobił wielkie oczy i przez moment wy¬ dawał się taki przerażony, że pożałowała tego, co powiedziała. Oboje jedno¬