Chwycił ją za rękę i szarpnął. Zatoczyła się na niego i popatrzyła zdziwiona w jego oczy.

Nie po raz pierwszy, nie po raz ostatni. Tym razem cierpliwość została nagrodzona - pojawiły się obydwie. Zobaczyła ich twarze oświetlone pełnym słońcem i ogarnęła ją bezbrzeżna radość. Westchnęła, rozluźniła palce na kierownicy. Tęsknota, dręcząca, nieznośna tęsknota towarzyszyła jej dzień i noc, bez reszty wypełniała jej świat, powoli go unicestwiając. Pragnęła szczęścia dla córki, życia wolnego od piętna grzechu. Udało się - Hope miała wszystko, czego ona nie mogła mieć. Lily rozumiała, dlaczego córka odwróciła się od matki, dlaczego nie chciała utrzymywać z nią, trędowatą, żadnych kontaktów. Rozumiała też, dlaczego mała Gloria nie miała pojęcia o istnieniu babki i dlaczego nie wiedziała nic o przeszłości swojej rodziny. Do nikogo nie miała żalu. A jednak było jej żal. Sama zresztą wstydziła się swej przeszłości. Nienawidziła samej siebie, gardziła swoim życiem. Wiedziała, że zakończy je w samotności, pogrążona w smutku i pozbawiona nadziei. Zatrzymała samochód na podjeździe przed domem. - Jesteśmy na miejscu - oznajmiła zupełnie niepotrzebnie. - Zaraz pomogę ci wysiąść. - Poradzę sobie. - Dobrze. - Na wszelki wypadek podeszła do drzwiczek od strony pasażera. Zmierzył ją złym wzrokiem, ale nie powiedział słowa. Uparty, pomyślała, obserwując, jak chłopiec krzywi się boleśnie przy każdym ruchu. Hardy. Zawzięty. Silna wola tego dzieciaka napełniała ją podziwem. Mimo bólu, mimo obrażeń i strachu, odrzucał pomoc. Znała jemu podobnych, wspierała ich. Dzieciaki, które mogły polegać tylko na sobie samych. Skrzywdzone, odpychane i odrzucane przez wszystkich. Ten chłopiec od dłuższego czasu musiał być skazany na własne siły. Nie winiła go za okazywaną wrogość i podejrzliwość. Widocznie życie zdążyło nauczyć go czujności. Weszli do domu bocznym wejściem, przez drzwi prowadzące do kuchni. Lily zapaliła światło i dopiero teraz zobaczyła, że nogawka spodni, w które ubrany był chłopak, przesiąknięta jest krwią. - Siadaj - poleciła, odsuwając krzesło przy starym dębowym stole. - Przyniosę bandaż. Chwycił ją za rękę. - Obiecała pani, że nikogo nie wezwie. Ogarnęły ją wyrzuty sumienia. Zupełnie niepotrzebnie, powiedziała sobie. Musi zająć się chłopcem, w tej chwili najważniejszy jest jego stan fizyczny. - Wiem, co obiecałam. W chwilę później wróciła z bandażem, płynem odkażającym i ręcznikiem kąpielowym. Napełniła miskę ciepłą wodą, wrzuciła do niej myjkę. -Musisz zdjąć spodnie, inaczej nie będę mogła opatrzyć rany. http://www.artproduction.com.pl/media/ — Nie wiem. — Na twarzy Mary Kields ukazały się zmarszczki wyrażające głębokie zatroskanie. — Nie mam pojęcia! Cóż, u licha, mogłaby robić Niania późną nocą w środku ogrodu? Było ciemno. Przeraźliwie ciemno. Włączył się jednak noktowizor i ciemności przestały stanowić jakikolwiek problem. Metalowy kształt przesuwał się do przodu, toru- jąc sobie drogę przez kuchnię. Koła napędu były na wpół wciągnięte do środka, dla wytłumienia hałasu. Maszyna zbliżyła się do drzwi prowadzących na podwórze i stanęła, pilnie nasłuchując. Nie dobiegał żaden dźwięk. W domu panowała idealna

- Ile? - Nie wiem. Kilka dolarów. He może kosztować domowe śniadanie? Santos milczał. - No dobrze. Możesz odpracować, jeśli wolisz. Jest kilka rzeczy do zrobienia w domu: trzeba uporządkować garaż, naprawić okiennice, jeszcze jakieś drobiazgi. Niedawno umarł człowiek, który pracował u mnie przez czterdzieści lat. - Ułożyła na talerzu obłożone bekonem grzanki. - Sam musisz zdecydować, ile warte jest dla ciebie to śniadanie. A gdybyś postanowił zostać kilka dni, żeby nabrać sił, dam ci pełne utrzymanie, nocleg i jeszcze zarobisz kilka groszy. Santos wpatrywał się łakomie w talerz. Nie miał ochoty zostać, nie chciał być od nikogo zależny, ale był bez kasy, w jednej koszuli na grzbiecie i nie wiedział, co dalej ze sobą począć. Propozycja Lily Pierron spadła mu z nieba. To też go denerwowało, podobnie jak perspektywa zależności od starszej pani. - Parę dni - oznajmił suchym tonem. - Potem się stąd urywam. Sprawdź Hope zmarszczyła czoło, zerknęła na zegarek. - O tej porze? Dziwne. Proś ją. Od balu maskowego minęły dwa dni i od dwóch dni Gloria zachowywała się dziwnie. Była podniecona, nerwowa. Rozradowana, a jednocześnie niepewna swego. A teraz ta wizyta. Kiedy pani Hillcrest wprowadziła nastolatkę, Hope zmierzyła ją ciekawym wzrokiem. Panna w mundurku niepokalanek miała minę kota, któremu podsunięto talerzyk pełen śmietanki. - Witaj, Bebe - powitała ją, podnosząc się z uśmiechem z fotela. Dziewczyna stanęła na wprost gospodyni z wypiekami na policzkach, złożyła dłonie. - Dzień dobry, pani St. Germaine. - Jak się miewa mama? - Dziękuję, dobrze. - Pozdrów ją ode mnie. - Nie omieszkam. Hope usiadła, ale nie zaproponowała Bebe, by uczyniła to samo. Upiła łyk herbaty, otarła usta serwetką. - Co cię do nas sprowadza tak rano?