Marla, wstrzasnieta, spojrzała na Nicka. Przez chwile patrzyła

jednego kącika ust w drugi. - Chciałabym zadać panu kilka pytań w sprawie zabójstwa Ramóna Estevana. A więc o to jej chodziło. Nie był zaskoczony. - Proszę posłuchać. Sporządziłem raport. Zeznawałem pod przysięgą. Wszystko można znaleźć w oficjalnych dokumentach. - Wiem, wiem, ale gdybym mogła wejść i trochę z panem porozmawiać?... Naprawdę chciałabym usłyszeć pańską wersję tego zdarzenia. - Moją wersję? - No, pana pogląd na sprawę. Przecież pan tam był. Nigdy nie przepadał za reporterami, uważał, że wszyscy gonią za sławą i wścibiają nos w nie swoje sprawy. Stojąca przed nim osóbka również wydawała się pozbawiona skrupułów. Było też w jej intensywnym spojrzeniu coś, co go intrygowało. Czy przypadkiem już gdzieś jej nie spotkał? Chyba nie. Miał dobrą pamięć do twarzy, ale tej jakoś nie potrafił skojarzyć. Wskazał plastikowe krzesełka na frontowym ganku. Kiedy usiadła, Crockett cicho zaszczekał i powlókł się do swojego ulubionego miejsca pod gankiem. Na pobliskich polach hasało i wierzgało kilka źrebaków o pałąkowatych nogach. Ich włosie lśniło w promieniach zachodzącego słońca. Nevada odchylił się do tyłu, skrzyżował nogi i czekał. Reporterka przysiadła na krawędzi krzesła, jakby w obawie, że kurz na siedzeniu zabrudzi jej czarną spódnicę. - Mam dyktafon. - Otworzyła neseser. - Żadnego dyktafonu. http://www.bezantybiotykow.com.pl - Wciąż nie wiem. - Jak możesz tak sobie spokojnie siedzieć i bezczelnie kłamać mi w oczy? Musiałeś wiedzieć. Powoli, cedząc słowa sylaba po sylabie, odparł: - Nie wiem, co się stało z dzieckiem. Ja o to nie pytałem. - Ale wiedziałeś, że przeżyła. - Nie. Wiedziałem tylko, że nie urodziła się martwa. Poza tym nie widziałem powodu, żeby zrobić coś więcej. - Ona jest twoją wnuczką! - Chociaż Shelby chciała poznać prawdę, teraz czuła się nią przytłoczona. - A ty jesteś moją córką. Zawsze robiłem to, co uważałem za najlepsze. Nie wierzyła własnym uszom, a potem zastanawiała się, dlaczego w ogóle próbuje z nim dyskutować. Należał do ludzi, którzy grają wedle własnych reguł, naginał prawo do własnych celów i racjonalizował swoje poczynania. - O Boże, nie mogę w to uwierzyć. - Opadła na wyplatane krzesełko. - Jesteś obłąkany. - Praktyczny. - Zdolny do manipulowania ludźmi. Och Boże. - Chwyciwszy szklankę, przyłożyła zaparowane szkło do czoła,

do szuflady, a Shelby wstała. - Mam tu gdzieś kopię... - Nie muszę jej oglądać. - Do diabła, gdzież ona się podziała? Powinnaś wiedzieć. Chciałbym, żebyś zadbała o kilka osób, które dla mnie pracowały albo pomogły mi dostać nominację, i żebyś zajęła się paroma funduszami charytatywnymi, w które była zaangażowana twoja matka... cholera jasna, gdzież ona jest? - Sapnął i zacisnął usta, a potem zatrzasnął gniewnie szufladę. - Hm, w skrócie przedstawia się to tak: ty dziedziczysz wszystko. Wiem, że spodziewałaś się tego, bo Sprawdź Alex praktycznie uniemo¿liwił nam wizyte w szpitalu. - Cherise zareagowała na spojrzenie me¿a i gwałtownie zamkneła usta. Donald rozparł sie na poduszkach, jakby miał zamiar zostac tu dłu¿ej, a mo¿e nawet czytac Pismo Swiete. - Jak sie czujesz? - Lepiej. - Du¿o ostatnio przeszłas - powiedział i choc wyraznie starał sie byc uprzejmy, Marla dosłyszała w jego głosie protekcjonalna nute. - Mam to ju¿ za soba. - Ale podobno cierpisz na amnezje - rzekła Cherise. - To chwilowe, prawda?