- Uhm.

Wstała i zaczęła przechadzać się nerwowo. Co ją podkusiło, żeby przystać na ten niebezpieczny plan? Pokręciła głową. Zamienić się miejscami z Glorią? Udawać ją wobec czterystu osób? Musiała chyba zwariować! Podeszła do lustra i spojrzała na swoje odbicie. Wzdrygnęła się. Kiedy Gloria zaproponowała, żeby poszła za nią na bal maskowy, odniosła się sceptycznie do tego pomysłu, choć w głębi duszy korciło ją ryzyko. Ostatecznie uległa namowom Glorii; przyjaciółka przekonała ją, że rzecz nie będzie taka trudna, jak się zrazu wydawało. Obydwie były tego samego wzrostu i podobnej budowy, nosiły nawet ten sam rozmiar butów. Na balu zawsze pojawiał się tłum gości, sala tonęła w półmroku, matka nie sprawdzała, jak Gloria się bawi, a ojciec spędzał wieczór przy barze. Jeśli Liz nie zdejmie maski i postara się trzymać na uboczu, plan powinien się powieść. Ostatecznie dziewczyna nie tylko dała się przekonać do pomysłu, ale była nim coraz bardziej podniecona. Zawsze marzyła, żeby wziąć udział w prawdziwym balu maskowym, takim, o jakich czytała w książkach historycznych. Chciała zobaczyć, jak się bawią ludzie naprawdę bogaci. Być, choćby przez jeden wieczór, na miejscu Glorii. Płonęły jej policzki. Dotknęła swojego odbicia w lustrze, trochę zawstydzona własnymi myślami. Kim ona jest? Kopciuszkiem? Myśli, że pantofelek dobrej wróżki odmieni jej życie? Że nagle pojawi się książę? Akurat. Skrzywiła się i odwróciła od lustra. Na zawsze zostanie Kopciuszkiem. Wyjrzała ostrożnie przez drzwi na korytarz, w kierunku wind. Ani śladu Glorii. Z ciężkim westchnieniem zamknęła na powrót drzwi, usiadła przy toaletce i oparła brodę na dłoniach. Powinna była wiedzieć, że przyjaciółka się spóźni. Ostatnio wszędzie się spóźniała, a Liz ją nieodmiennie kryła, tak by Gloria jak najwięcej czasu mogła spędzać z Santosem. Początkowo sporadycznie odwoływała się do pomocy Liz, teraz czyniła to właściwie codziennie. Liz godziła się zrazu chętnie, w końcu Gloria była jej najlepszą przyjaciółką. Ostatnio jednak zaczynała być zmęczona ciągłymi kłamstwami. Westchnęła ponownie. Dotąd były nierozłączne, uczyły się razem, razem biegały do kina, szły do centrum handlowego i do biblioteki, wyprawiały się na przejażdżki rowerowe do Audubon Park. Teraz to się skończyło. Cóż, człowiek musi płacić za miłosne uniesienia najlepszej przyjaciółki. Liz zaczęła wodzić czubkiem pantofelka po orientalnym wzorze grubego dywanu. Im bardziej Gloria traciła głowę, im bardziej lekkomyślnie i nieostrożnie postępowała, tym bardziej prawdopodobne stawało się, że w końcu cała rzecz się wyda. Być może pani St. Germaine już coś zauważyła. Liz przeszedł dreszcz na tę myśl. Przerażała ją matka Glorii. Mimo że odnosiła się do niej serdecznie i zawsze miała dla niej miłe słowo, nie wierzyła ani przez moment w dobre intencje tamtej. Owszem, Hope St. Germaine uznała, że mała Sweeney ma dobry wpływ na jej córkę i zaakceptowała przyjaźń - ale do czasu. Jej stosunek do Liz mógł się zmienić w każdej chwili. A była osobą znaczącą, posiadającą duże wpływy, przy tym zimną i bezwzględną. Czasami Liz, spoglądając w jej oczy, nie mogła powstrzymać dreszczu przerażenia. Doskonale zdawała sobie sprawę, że w stosownym dla siebie momencie pani St. Germaine nie zawaha się użyć swojej władzy i wpływów, by pozbyć się niewygodnej przybłędy. Ona zaś, bezradna i uzależniona od łaski innych, nie obroni się wtedy. Jeśli nadal miała otrzymywać stypendium, powinna mieć nieposzlakowaną opinię i celujące oceny. Niepokalanki oznajmiły jej wprost: jedno potknięcie i wyleci ze szkoły. Do łazienki weszła jakaś matka z dwojgiem zmęczonych, rozmarudzonych dzieci. Liz przyglądała się rodzinnej scenie niewidzącym wzrokiem, wciąż zatopiona w myślach o Hope St. Germaine. Kiedyś próbowała podzielić się z Glorią swoimi lękami, jednak przyjaciółka stwierdziła, że niepotrzebnie się boi. Matka niczego nie podejrzewa, przekonywała, a nawet gdyby odkryła prawdę na temat romansu córki, to konsekwencje poniesie Gloria, nie Liz. Pomimo tych zapewnień Liz nie mogła pozbyć się złych przeczuć. Gloria opowiedziała jej o kłótni z Santosem i o swoim zamiarze porozmawiania z ojcem. Zdaniem Liz przyjaciółka straciła instynkt samozachowawczy. W jakimś sensie mogła to nawet zrozumieć, nie zmniejszało to jednak w niczym jej obaw. Ostatnie dwa miesiące sporo czasu spędziła z zakochaną parą - Gloria chciała, żeby poznała Santosa tak dobrze jak ona i by mogła się przekonać, że to najwspanialszy facet na świecie. Liz nie musiała długo się przekonywać. Od razu uznała, że nigdy w życiu nie spotkała tak fantastycznego chłopaka. Był bystry, przystojny, z poczuciem humoru, doprowadzał ją do śmiechu i prowokował do myślenia. Przy nim mogłaby nawet uwierzyć, że jest ładna. I wcale nie uważał, że dziewczyna, która ma trochę oleju w głowie, musi być nudna. Podziwiał zresztą jej inteligencję, mówił jej o tym. Nawiązała się między nimi szczególna nić porozumienia, inna niż ta, która łączyła go z Glorią. Obydwoje pochodzili z biednych rodzin, obydwoje musieli sami o wszystko walczyć. Tak, mieli ze sobą wiele wspólnego. Nic więc dziwnego, że Liz była w nim prawie zakochana. http://www.blacha-trapezowa.info.pl Po plecach przebiegł jej dreszcz strachu. - Ale ja nie wiem, co... - Uczę młode damy zasad etykiety - przerwała jej Emma. - Nie mogę pozwolić, żeby słynny earl Kilcairn Abbey wystawał pod szkolną bramą. W jej oczach zabłysły wesołe iskierki. - Straciłabym większość uczennic. - Wiem, wiem. Nie sądziłam, że się tu zjawi. Nie domyślam się nawet, po co przyjechał. Panna Grenville wzięła ją pod ramię. - Ale przyjechał i musisz jakoś załatwić tę sprawę. Alexandra westchnęła. - Widać nigdy nie byłaś zakochana, Emmo. Dyrektorka się uśmiechnęła. - Natomiast ty z całą pewnością jesteś zakochana, Lex.

- Przestań! Nie potrzebuję twojej opieki. Sama potrafię o siebie zadbać. - Ja zrobię to lepiej. Sama przyznałaś, Alexandro, że twoje perspektywy zawodowe wyglądają marnie. Małżeństwo byłoby korzystne dla nas obojga. Nie bądź uparta. - Nie jestem uparta. A pracy nie znajdę z twojego powodu! - Zdecydowanym krokiem podeszła do drzwi. - Przepuść mnie! - zażądała. Gdy się nie ruszył, po jej policzku spłynęła łza. Po niej następna. Sprawdź - Mądrze zrobiłaś, wysyłając taśmę filmową senatorowi, a mnie list. Jednak to, przykre, że nie ufałaś mi wystarczająco. - Chodziło o moje życie. Miałam powody, by nie ufać pojedynczemu człowiekowi - odrzekła, a jej wzrok powędrował ku Bryce'owi, który wyglądał tak, jakby miał zamiar chwycić ją za gardło. Pomyślała, że wszystko stracone. - Powinnaś przyjechać i poddać się przesłuchaniu... - Znam procedurę - rzuciła. - Stawię się, ale nie teraz. - To rozkaz, Caldwell. - Nie mogę go wykonać. Patterson mruknął coś po drugiej stronie linii. - To kiedy się pojawisz? - spytał w końcu. - Nie wiem. Muszę mieć trochę czasu - powiedziała i rozłączyła się. W pokoju zaległa cisza. Klara próbowała zapanować nad roztrzęsionymi nerwami. - Nie mogę uwierzyć, że kazałeś mnie sprawdzać - rzekła wreszcie. - Dlaczego? W końcu całe twoje życie to same sekrety.