- Sprawiam kłopot. Przepraszam. Muszę kończyć.

Gloria natychmiast się opanowała. Znikła złość, znikło przerażenie, wróciła wyniosłość i lodowaty spokój. - Dziękuję, detektywie - rzuciła, uwalniając łokieć. - Wszystko w porządku. A teraz panowie wybaczą... Wyszła wyprostowana, z wysoko podniesioną głową. Mimo jej dumnej postawy Santos nie przypuszczał, by spała spokojnie tej nocy. Będą ją nawiedzać obrazy ze zdjęć. Prawdę mówiąc, jego też prześladowały we śnie twarze zamordowanych dziewcząt. - Pani St. Germaine! - zawołał za nią. - Jeśli chodzi o pani pracownika... Zatrzymała się i spojrzała na niego z niechęcią. - Tak? - Jest czysty. Ma murowane alibi. - Uśmiechnął się kącikiem ust. Czuł, że wygrał tę rundę. - Pomyślałem, że chciałaby to pani usłyszeć. - Ty sukinsynu. - Do usług. ROZDZIAŁ CZTERDZIESTY CZWARTY Lily obudziła się przy wtórze ptasich świergotów. Sądząc po łagodnym świetle, musiało być jeszcze bardzo wcześnie. Wstała nie bez trudu i wyszła na balkon, by napawać się pięknem Bożego dzieła. Z przechyloną lekko głową wsłuchiwała się w śpiew ptaków, gdy nagle poczuła przejmujący chłód, jak w styczniu. Nie, na świecie czerwiec, a jej jest zimno? Roztarła ramiona. Ptaki śpiewają, wstał piękny dzień. Tymczasem ona umiera. Nie potrafiła powiedzieć, skąd ta pewność. Jasna, nieodparta. Rozejrzała się w poszukiwaniu ptaków. Słyszała je, ale dojrzeć ich nie mogła. To dobrze, pomyślała i ogarnął ją spokój. Może On jednak weźmie ją do siebie. Może wybaczył jej grzechy. Tak wiele, wiele grzechów... Zeszła z balkonu. Boso, w samej koszuli i bez szlafroka wyszła z sypialni. Santos już wstał. Czuła zapach kawy, dochodził ją szelest przewracanych stron gazety. Santos sypiał niewiele. Kładł się późno, wcześnie wstawał. Nawiedzające go koszmary skradły mu radość głębokiego, długiego snu. Przeszła powoli do kuchni. Przenikający ciało chłód stawał się nie do zniesienia. Bardzo chciała, żeby Santos pokochał kogoś, znalazł kogoś bliskiego, z kim mógłby przeżyć życie, z kim nigdy nie czułby się samotny i opuszczony. Jak ona. http://www.blacha-trapezowa.info.pl/media/ - Wellingtona? - wykrztusiła Rose. - Myślisz, że przyjdzie? - Tak sądzę. Bardzo lubi moje porto. Posłałem mu butelkę wraz z zaproszeniem. Alexandra spojrzała na niego z ukosa. Po jej wargach przebiegł uśmiech. - To podstęp, nie sądzi pan? - Chcemy, żeby przyjęcie Rosę było niezapomniane, prawda? - Och, zapisz jego nazwisko, Lex - ponagliła ją dziewczyna. - Jesteś dobrym chłopcem, Lucienie. Uniósł brew. - Pozwolę sobie być innego zdania, ciociu. Panna Gallant chrząknęła znacząco. - Waham się, czy o tym wspomnieć, ale zauważyłam brak kobiet na liście gości. Pani Delacroix spiorunowała ją wzrokiem. - To przyjęcie Rose.

Podeszła do biurka, a po chwili wróciła na dawne miejsce. Ozdobiona perełkami suknia iskrzyła się w blasku ognia. - Więc po co pani przyszła? - szepnął. Puls mu przyspieszył. Ta suknia to mimo wszystko nie był błąd. - Chciałam zapytać, dlaczego gani pan kuzynkę i ciotkę za zachowanie, skoro pańskie jest dziesięć razy gorsze? Sprawdź niespodzianka. Rozmawiając z Monmouthem, Rose i Fioną, Alexandra uśmiechała się wdzięcznie, lekceważąc wściekłość pani Delacroix. Luciena ogarnął niepokój. - Idzie lepiej, niż sądziłem - stwierdził Robert, podążając za jego wzrokiem. - Na to wygląda. Może powinien był przygotować ją na tę chwilę. - Twoja ciotka sprawia wrażenie, jakby zaraz miała wybuchnąć. Kiedy zamierzasz ogłosić nowinę? Lucien otrząsnął się z zamyślenia. - Hm? Aha, za chwilę. Trzymaj się blisko. Widział, że Alexandra gotuje się ze złości. Gdyby ją uprzedził, na pewno nie zdołałby zaciągnąć jej do sali balowej, a tym bardziej w ramiona wuja. Liczył jednak na rozsądek, którego pannie Gallant nie brakowało. Wcześniej czy później zrozumie, że pojednanie leży w