pod nią ugięły. Ściskało ją w środku.

– No cóż, Barbara znalazła wspaniały dom niedaleko od nas. – Mówiła mi. To świetnie. Nie masz nic przeciwko temu? Lucy odrzuciła na bok garść suchych liści i otarła czoło, czując, że zbliża się ból głowy. Poranne przebudzenie, widok Sebastiana przy jej łóżku, jego pocałunki, awantura z córką – to było zbyt wiele naraz. A dzień dopiero się zaczął. Wolała nawet się nie zastanawiać, co jeszcze może jej przynieść. W każdym razie od kilku dni nie miał miejsca żaden dziwny incydent. Może prześladowca wystraszył się obecności Sebastiana? Oby tak było, pomyślała Lucy z nadzieją. – Wiesz przecież, Jack, że zawsze jesteś tu mile widziany. Dzieci będą zachwycone twoim przyjazdem. – Barbara wynajęła dom na miesiąc. Parę razy będę musiał wpaść do domu... – Mogła go wynająć nawet na rok. Przecież jesteśmy rodziną. – Lucy... – wykrztusił Jack niepewnie. – Dziękuję ci. I przepraszam za to, co powiedziałem poprzednim razem. – Jack, znamy się za długo i zbyt wiele razem przeszliśmy, by przejmować się takimi rzeczami. http://www.dentysta-krakow.info.pl/media/ jedną szansę, a jeśli się nie poprawisz, wypiję martini i znikam. W samotności będziesz mógł się smucić do woli. Jack poczuł, że łzy napływają mu do oczu. Była taka dobra. Inteligentna, prawa, bez kompleksów. Żałował, że nie ma odwagi powiedzieć jej o Darrenie i szantażu, o Colinie, o własnej małostkowości, która kazała mu obwiniać Lucy o przeprowadzkę do Vermontu, jakby ten szantaż i jego samotność były jej winą. Nie potrafił się jednak na to zdobyć. To wszystko działo się jakby w nierealnym świecie i miał wrażenie, że gdyby zaczął o tym mówić, jego słowa urealniłyby cały ten koszmar. Wciąż przechodził przez ,,fazę negacji’’, jak by to ujął psychiatra. Jednak milczenie zżerało go i wypalało od środka. Od dnia, gdy stał

zostałby wyrzucony z połowy londyńskich klubów dla dżentelmenów. - Mogę się przyłączyć? - spytał i, nie czekając na odpowiedź, zajął wolne krzesło. - A, nasz złodziej kobiet! Oczywiście, dosiądź się, Althorpe. Sprawdź nie mówić, że dzwoniłam, dobrze? Nie chciałam, żeby pani poczuła się zlekceważona. Dzieją się tu jakieś dziwne rzeczy i mama ściągnęła Platona, żeby gdzieś zabrał J.T. i mnie. – Boisz się? – Staram się nie bać. Za kilka minut wyjeżdżamy. Teraz Barbara ostrożnie wyjrzała przez uchylone drzwi na podwórze. Plato stał przy samochodzie. Był przystojny, ale lekko utykał i wydawał się nie na miejscu wśród wzgórz Vermontu. Przypomniała sobie, że podczas próby zamachu na prezydenta Rabedeneira został ranny. Upadł wtedy na ziemię, nie wydając głosu.