pluskwa!

- Co pan o mnie wie? - Że ma pani cudowne oczy. Jak określiłaby pani ich kolor? Popatrzyła na niego z niedowierzaniem. - Nie sądzę, żeby kolor oczu przesądzał o kompetencjach guwernantki i damy do towarzystwa. - Hm. Prawie niebieskie, ale niezupełnie - zastanawiał się na głos, ignorując jej protest. - I również nie całkiem zielone. Nie serpentynowe ani szmaragdowe. Chyba turkusowe. - Widzę, że zna się pan na kamieniach szlachetnych, milordzie. - Opuściła wzrok, udając, że rozplątuje smycz. - Czy możemy wrócić do warunków zatrudnienia? - A włosy? - mówił dalej, nie zbity z tropu. Przekrzywił głowę. - Brąz, ale jasny. Przetykany złotem. Tak, to dobry opis, ale może trafniejsze byłoby określenie „spłowiałe od słońca”. - Milordzie, co z moją pracą? - zniecierpliwiła się panna Gallant. Lucien wyciągnął rękę. Po chwili wahania podała mu papiery. - Póki moja kuzynka nie wyjdzie za mąż, będzie mieszkać wraz z matką pod moich dachem - zaczął, kartkując referencje, choć zupełnie go nie obchodziła ich treść. - Potrzebuję kogoś, kto się nią zajmie, bo bardzo brakuje jej ogłady. Do tej pory miała trzy guwernantki. Ostatnią zwolniłem wczoraj rano. - Biedna dziewczyna pewnie jest zdruzgotana. http://www.dobrabudowa.org.pl/media/ ROZDZIAŁ SIÓDMY Siedział na korytarzu wydziału zabójstw i wpatrywał się tępo w wyłożoną starym linoleum podłogę. Był tak odrętwiały, że nic już nie czuł. Matka nie żyje. Została brutalnie zamordowana tydzień temu. Szesnaście pchnięć nożem, w pierś, szyję, brzuch, plecy. Otrzymała rany tak okrutne, że gazety wstrzymywały się od szczegółowych opisów. Przygryzł wargę, żeby nie jęknąć na głos. Linoleum zaczęło rozpływać mu się przed oczami. Powstrzymywał napływające do oczu łzy, chociaż przez miniony tydzień zdążył już zrozumieć, że hamowanie zewnętrznych oznak rozpaczy w niczym jej nie umniejsza. Wokół niego panowało zamieszanie. Po korytarzu kręcili się policjanci, pod drzwiami wyczekiwały rodziny ofiar i aresztantów, doprowadzano zatrzymanych, wśród tłumu krążyli adwokaci niby zwabione krwią rekiny. W uszy wciskał się jednostajny szum, nad którym czasami wznosił się czyjś krzyk lub płacz. Od strony recepcji niósł się dudniący głos sierżanta udzielającego informacji i wskazówek. Santos oczekiwał, że lada chwila usłyszy wołanie: - Hej, mały, detektyw Patterson chce się z tobą widzieć! Kilka razy był już przesłuchiwany i zdążył serdecznie znienawidzić detektywa Pattersona. Na myśl o nim zacisnął palce. Miał ochotę rąbnąć w coś pięścią, przyłożyć komuś. A najchętniej zdzieliłby Pattersona w ten jego arogancki, głupi pysk. Z „Times Picayune” i „State Item” dowiedział się szczegółów dotyczących morderstwa. Gazety rozpisywały się obszernie o śmierci Lucii Santos, relacjonowały drobiazgowo ostatnie godziny jej życia. Wieczorem, jak zwykle, pojawiła się w Klubie 69, gdzie pracowała jako tancerka. Wyszła stamtąd z jakimś przygodnym znajomym, a zabita została w domu, po odbyciu stosunku. Obok łóżka znaleziono niedojedzone jabłko. Reporterzy pisali: prostytutka. Snuli przypuszczenia, że to jej klient był zabójcą. Po przeczytaniu pierwszej notatki Santos zwymiotował. A potem się wściekł. W tonie informacji prasowych było coś obleśnego. Oto zginęła kolejna dziwka, zdawały się mówić, lecz czy to takie dziwne? Czy sama nie jest sobie winna? I czy to aż taka wielka strata? Dzwonił do gazet, rozmawiał z pismakami, którzy płodzili podobne teksty. Lucia nie była prostytutką, oburzał się. Była tancerką w nocnym klubie. Była jego matką. Kochał ją. - Przykro nam, chłopcze, że poniosłeś taką stratę - odpowiadali. - Ale my opisujemy sprawy tak, jak je widzimy.

Widząc jego sztywną, dumną postawę, doszła do wniosku, że chyba nigdy w życiu przed nikim się nie kajał. Wyczuwała w nim jednak szlachetność, z której zwykle żartował. To ona nim powodowała, kiedy pierwszy raz stanął w jej obronie i później na balu, gdy na jej prośbę zostawił w spokoju Virgila Rettinga. - Skąd wiedziałeś, że tu jestem? - spytała, głównie po to, żeby zyskać na czasie. - Lady Victoria to jedyna twoja znajoma w Londynie, o której wspominałaś. Wrócisz? Sprawdź Bryce ucałował córeczkę na pożegnanie, rzucił okiem na Klarę, a potem przeniósł spojrzenie na siostrę, która przez cały czas nie spuszczała wzroku z nich obojga. - Życzę wszystkim miłego dnia - rzekł. - Z pewnością przyjemniej spędzimy czas niż ty - odpowiedziała Hope. - Nie nanieś wody do domu! Jest tam świeżo posprzątane. - Dobrze, proszę pani - zażartował, a ona odwzajemniła się uśmiechem. Nim odszedł, siostra wzięła go na bok i spytała: - Co się dzieje między wami? - Nic. - Kłamca! - Odczep się, moja mała siostrzyczko. Nie stwarzaj problemów. Hope uniosła brwi, jak zwykła czynić w dzieciństwie, gdy udawała starszą i mądrzejszą od niego. - Wydaje mi się, że problemy już się pojawiły. Klara jest miłą dziewczyną, Bryce, więc uważaj, jak z nią postępujesz. - Ostrzegasz mnie?