ja się, kto mu to paskudztwo podsunął!

niej korzystnie. Ale Rainie zaraz przypomniała sobie matkę leżącą na podłodze salonu w pantofelkach na ośmiocentymetrowych obcasach. Jezu, miała dzisiaj w głowie prawdziwy mętlik. Czy ktoś łaskawie mógłby skoczyć po butelkę piwa? W końcu udało jej się zapiąć bluzkę, wciągnęła brzuch i wyszła do oczekujących na nią mężczyzn. – W porządku? – zapytał od razu Quincy. Zawsze musiał wszystko zauważyć. – Cudownie. – Wykonała piruet, zastanawiając się, gdzie, u licha, ma wcisnąć broń. – Z tyłu za pas – poradził Sanders. – Nie mogę. – A to czemu? – Bo ta spódnica jest, kurwa, za ciasna! – Dobrze, już dobrze. – Sanders podniósł ręce i odszedł. Quincy ułożył w stos sześć białych ręczników i wsunął między nie pistolet tak, żeby kolba wystawała odrobinkę, niewidoczna dla osoby, która otworzy drzwi. Podał Rainie ręczniki, wpatrując się w nią intensywnie swymi spokojnymi ciemnymi oczami. – Jeśli tylko zrobi jakiś ruch... – zaczął. – Nie mogę go zastrzelić. – Jeśli sięgnie po broń, rób, co trzeba. – Nie mogę go zastrzelić – powtórzyła z naciskiem. – Quincy, gdybym go zabiła... http://www.ebadaniapsychologiczne.info.pl/media/ parą. Lorraine Conner zgodziła się oprowadzić go po miejscu przestępstwa, żeby mógł sporządzić notatki. Sama też chciała jeszcze raz rzucić na to wszystko okiem. Quincy nie wspominał o współpracy, ale podobnie jak Rainie żywił pewne wątpliwości co do winy Danny’ego. Godziła się więc bez oporów na pomoc takiego obserwatora i eksperta. Oświadczyła jednak bez ogródek, że gdy tylko spróbuje przejąć sprawę, rozerwie go na strzępy. I złożyła tę obietnicę ze śmiertelnie poważną miną. Do zalet funkcjonariuszki Conner najwidoczniej nie należało owijanie słów w bawełnę. Najdziwniejsze, że akurat to zdecydowanie mu się w niej podobało. Opustoszałym korytarzem przeszli na tyły szkoły. Quincy zauważył rozsypany na podłodze proszek. Małe fragmenty płytek, na których pewnie znaleziono krew, zostały wycięte i zabrane do laboratorium. Według Rainie technicy policyjni zakończyli pierwszą część prac dopiero rano. Teraz

śmiałek z niego, jakich mało. Jutro go wezwę, poproszę, żeby pojechał, a on nie odmówi. Tak właśnie postąpił władyka: wezwał, poinstruował, a policmajstrowi oczywiście nawet do głowy nie przyszło się wymawiać – przyjął życzenie przewielebnego bez żadnych zastrzeżeń, tak samo jak przyjąłby rozkaz gubernatora czy dyrektora departamentu policji. Obiecał przekazać sprawy swemu zastępcy i zaraz z rana wyruszyć w drogę. Ale przedtem, wieczorem, umyślny posłaniec dostarczył z Nowego Araratu nowy list, Sprawdź Pierwszy opanował się biskup. – Za duszę Feliksa Stanisławowicza będę się modlił. Samotnie, w kaplicy domowej. W cerkwiach za samobójcę prosić nie można. Chociaż on sam od Boga się odrzekł i wybaczenia dla niego nie będzie, mimo wszystko zasługuje na to, by go wspomnieć dobrym słowem. – Nie ma wybaczenia? – chlipnęła Pelagia. – Dla żadnego samobójcy? Nigdy, nigdy, nawet za tysiąc lat? Ty, władyko, jesteś tego pewien? – Co tam ja! Tak Kościół ustanowił, od zarania dziejów. Mniszka otarła białą, obsypaną bladymi piegami twarzyczkę i z namysłem ściągnęła brwi. – A jeśli dla kogoś ciężar życia okazał się zupełnie ponad siły? Jeśli człowieka spotkało jakieś nieszczęście nie do wytrzymania albo męcząca choroba, albo znęcają się nad nim oprawcy, zmuszają do zdrady? Dla takiego też nie ma wybaczenia? – Nie – odpowiedział surowo Mitrofaniusz. – A pytania twoje małej wiary dowodzą. Pan Bóg wie, kto jakie próby jest w stanie znieść, i ponad miarę żadnej duszy nie doświadcza.