Kiedy na górze (czyli, jak należało się domyślać, na pokładzie) rozległy się kroki, pani

strzępy? Co to za moloch zagnieździł się na tej przeklętej wyspie? I czy zwykły człowiek, wcale niebohaterskiego usposobienia, znajdzie w sobie siły, by stanąć do samodzielnej walki z czymś tak strasznym? Matwiej Bencjonowicz, mężczyzna wykształcony i postępowy, nie wierzył oczywiście w nieczystą siłę, widma i temu podobne rzeczy. Z drugiej jednak strony, pamiętając o Hamletowskiej maksymie: „Bo – mój Horacjo – więcej jest na niebie i ziemi dziwów, niżeli się naszym śni filozofom”5, nie mógł do końca wykluczyć choćby teoretycznej możliwości, że istnieją jakieś inne, dotąd jeszcze niewykryte przez naukę energie i substancje. Na pokładzie parowca Berdyczowski siedział nastroszony, nieszczęśliwy, otulał się nie dość ciepłym palmestronem z pelerynką (śledztwo miało być tajne, więc porządnego szynelu mundurowego ze sobą nie wziął) i wzdychał, wzdychał. Na cokolwiek padł wzrok urzędnika – stanowczo nic mu się nie podobało. Ani kwaśne fizjonomie pobożnych towarzyszy podróży, ani pochmurne przestrzenie wielkiego jeziora, ani szuranie nóg biegających po statku postnolicych marynarzy. Kapitan zaś był wypisz, wymaluj morskim korsarzem, cóż z tego, że odzianym w habit? Ogromny wzrost, czerwona morda, gderliwy głos. A ryczał na swoją długopołą załogę takie rzeczy, że już lepiej by klął zwyczajnie, po matce. No bo co to za wyrażenie jakieś: „Pastorał ci w zadek”? Albo: „Onany zapieczone” – co to ma znaczyć? Koniec końców Berdyczowski poszedł do kajuty, położył się na koi, nakrył głowę poduszką. Trochę powzdychał. Zasnął. We śnie widział paskudztwa. http://www.eginekologwarszawa.net.pl uśmiechnął się. – Siostra... Jaki przyjemny sen... A władyka też tu jest? Berdyczowski odwrócił głowę, najwyraźniej spodziewając się, że zaraz zobaczy także ojca Mitrofaniusza. Nie zobaczył, zmartwił się. – Kiedy nie śpię, źle mi – poskarżył się. – Och, gdyby tak w ogóle się nie budzić... – W ogóle się nie budzić nie trzeba. – Polina Andriejewna wciąż gładziła biedaka po twarzy. – Ale teraz, gdyby pan się przespał, byłoby bardzo dobrze. Proszę zamknąć oczy i oddychać głębiej. Kto wie, może i władyka się przyśni. Matwiej Bencjonowicz posłusznie zmrużył oczy, odetchnął głęboko, spokojnie, widać już bardzo chciał, by mu się przyśnił przewielebny. Może nie jest jeszcze tak źle – pocieszyła się pani Polina. Kiedy mu się przedstawić – poznaje. I władykę pamięta. Popatrując na drzwi, pani Lisicyna zajrzała do nocnej szafki. Nic godnego uwagi:

– A co on nocą robi? – spytała szybko Lisicyna. – Nie wiem. Nocą jestem tu, w celi. Reguła jest surowa, wychodzić nie dozwala. – Ale ślub milczenia wobec mnie, ojcze, naruszyłeś! Czyżby nigdy ojciec do galerii nie wchodził? – Nigdy – surowo powiedział igumen. – Ani razu. I nie wejdę. A że z tobą długą rozmowę prowadzę, to jest tego pewna szczególna przyczyna... Sprawdź Kiedy wreszcie wyszedł, Rainie wyjęła z szafki nowe pudełko ołówków 2H i usiadła za prowizorycznym biurkiem naprzeciw Quincy’ego. Jeden po drugim, ołówki pękały w jej ręku. Potem połówki połamała raz jeszcze. I w końcu zebrała myśli. Jednak wcale nie poczuła się lepiej. Drugi dzień śledztwa i czym dysponowała? Długą listą pytań. Dlaczego Danny zastrzelił akurat tę nauczycielkę, która najwyraźniej próbowała mu pomóc? Czy Charlie Kenyon miał wpływ na Danny’ego? A może ktoś, kogo Danny poznał przez Internet? Wydawało się mało prawdopodobne, by obca osoba mogła pchnąć nastolatka do morderstwa, ale według wszystkich relacji Danny był wrażliwym dzieckiem i Bóg wie, że zdarzały się dziwniejsze rzeczy. Pojedynczy strzał z broni małego kalibru w czoło Melissy Avalon. Liczne rany u pozostałych. Rainie uważała, że powinna wiedzieć już coś więcej, ale jak dotąd na żadne z tych pytań nie znalazła odpowiedzi. Za to doprowadziła się do takiego stanu, że na sam dźwięk