pragnienie wyczerpujące i rozkoszne zarazem. Wiedział, gdzie dotykać jej ciała i jak to robić... - Och... och... o Boże! - krzyknęła, gdy nadeszła pierwsza fala rozkoszy. Wstrząsnęła nią, przeniosła w inny wymiar. Caitlyn zabrakło tchu, na chwilę odpłynęła. Czuła każdy mięsień jego ciała. Krzyknął gwałtownie, wpijając palce w jej pośladki. Zatracił się w niej. Otworzyła oczy i spojrzała na tego obcego mężczyznę, który wciąż był w niej. Drżąc, zamrugała gwałtownie. Kelly nagle zdała sobie sprawę, co się stało. Głupia Caitlyn, kochała się z tym facetem... z tym swoim psychologiem. Niezły pasztet, pomyślała Kelly, wciąż na nim siedząc. Nawet przystojny, męskie rysy i w ogóle. Pieprzony Adonis z kwadratową szczęką, inteligentnym spojrzeniem i zadbanym ciałem. Był w jej typie. Zaczęła się wiercić i Adam jęknął cicho. Podobało jej się to. Absolutne panowanie seksu nad facetem. Co za jazda! - Caitlyn? - Uśmiechnął się łobuzersko. Gdyby tylko wiedział. Caitlyn już nie było... i nie będzie jej przez wiele godzin. Może dni. - Hm. - Chodź tutaj - poprosił. Chciał, żeby położyła się obok niego, żeby przytulili się do siebie po tym, co razem przeżyli. Boże, jaki on był przewidywalny. Zawahała się, potem pochyliła, przebierając palcami po jego piersi. Nawet nie miał pojęcia, że teraz ona zawładnęła słabą, płaczliwą Caitlyn. Podniecało ją to. Mruczała, dotykając jego skóry. Tulił ją mocno. Poczuła na ramionach jego dłonie jego oddech we włosach. Jak ro-mantycznie. I jak cholernie głupio. Ale mogła grać dalej, przecież nigdy się nie dowie. Pochyliła się i przywarła ustami do jego piersi. Otworzył oczy, jakby zaskoczony, że znów jest gotowa, że znów rozpiera ją energia. Ale przecież w ogóle jej nie znał. Nie miał pojęcia, że igra z ogniem. Spojrzała mu prosto w oczy, czubkiem języka muskając brodawkę. Gwałtownie wciągnął powietrze. - Powiedz mi - zapytała - dobrze ci było? Rozdział 29 Reed spojrzał na zegarek. Było już po pierwszej, psycholog Caitlyn siedział u niej w domu prawie od trzech godzin. Ciekawe, co tam robią? Nic dobrego. Pamiętał, jak ojciec powtarzał mu, że po północy nigdy nie dzieje się nic dobrego. Reed, wtedy szesnastoletni szczeniak, uważał ojca za idiotę, ale teraz, z perspektywy czasu, stwierdził, że facet miał rację. Zabębnił palcami w kierownicę. Marzył o dobrej kawie. Godzinę temu kupił w całodobowym sklepie kubek kawy. Dawno wystygła, nabierając ohydnego smaku. Sprzedawca, pryszczaty dzieciak, wyglądał blado i niezdrowo, jak narkoman. Ale w jarzeniowym świetle każdy wygląda niezdrowo. Reed omal nie kupił też paczki papierosów, ale w ostatniej chwili zrezygnował. Teraz, gapiąc się w mrok, czuł, że mógłby zabić za papierosa. Zmienił Morrisette parę godzin temu i niemal zazdrościł jej, że wraca do dzieciaków, do swojej malej rodziny. Prawie. Obserwował, jak łączy obowiązki ambitnego gliniarza z życiem samotnej matki, i zastanawiał się, skąd czerpie tyle energii. - Nikotyna i kofeina - odpowiedziała, gdy ją o to zapytał. - Wybrałam całkowicie legalne narkotyki.

między przednimi zębami. – Dzwoni i powtarza to samo, co w kółko gadała jego rodzinka – że nie zrobiliśmy wszystkiego, co w naszej mocy. A teraz zginęły dwie kolejne niewinne istoty, by jesteśmy niekompetentni i nieporadni, bla, bla, bla. – Po dwunastu latach. – No właśnie. – Skinęła głową. – Zupełnie jak Bentz. – Co? – Wrócił i morderca znowu atakuje. O co w tym chodzi? – Dwie różne sprawy. – Może. Zagryzła usta, jakby intensywnie o czymś myślała. – Nie jestem taka pewna. Jak zauważył Bledsoe, nie wierzymy w zbiegi okoliczności. A ja nabieram przekonania, że coś te sprawy łączy. – Odeszła z ponurą miną. Hayes odprowadził ją wzrokiem i przypomniał sobie, że i ona ma do Bentza osobistą urazę – podobnie jak Bledsoe i wielu innych. Może w takim razie on, Hayes, popełnia błąd, ufając mu bezgranicznie? Nawet Ross Trinidad, jego partner sprzed lat, nie chciał mieć z Bentzem nic wspólnego. – Przykro mi to mówić – przyznał mu się nie dalej jak tego ranka. – Ale ten facet oznacza kłopoty. Mówiłem ci już – za mało mi zostało do emerytury, żeby się w to pakować. Chce http://www.ekorekcja-wzroku.edu.pl/media/ kilku oknach, ale wszędzie zaciągnięto zasłony. Przecież Lorraine mówiła, że widziała Jennifer właśnie przez okno? Co gorsza, zauważył, że drzwi były uchylone. Czyżby zostawiła je otwarte specjalnie dla niego? O nie. Podczas rozmowy była śmiertelnie przerażona. Czuł, jak napinają się wszystkie jego mięśnie. – Lorraine – zawołał. Cicho, powoli wyjął pistolet z kabury pod pachą. – Lorraine? To ja, Rick Bentz. Cisza. Ostrożnie, wyczuwając niebezpieczeństwo, pchnął drzwi lufą pistoletu, i nie słysząc żadnych odgłosów ze środka, wszedł do domu. W salonie paliły się światła. Zesztywniał, kątem oka widząc ruch za sobą, ale po chwili zdał sobie sprawę, że to jego odbicie w lustrzanej ścianie. W pokoju nie było nikogo, na zielonej kanapie leżała otwarta książka. – Lorraine? – zawołał, ale nikt mu nie odpowiedział.

czeka. I dobrze. Długi korytarz także jest pusty. Świetnie. Szybko, bezszelestnie idę do mojej kryjówki, do pomieszczenia bez okien, w którym czeka na mnie idealna samotność. Nikt nie wie o tym miejscu, nikt go ze mną nie połączy. Sprawdź czegoś od niej? – Ale Jennifer czy też jej naśladowczym nie żyje, prawda? Sam widziałeś, jak się rzuciła do morza. – Wiem, wiem. – Jednak nie opuszczało go złe przeczucie. – Już to przerabialiśmy – przypomniał mu Hayes. – Petrocelli odebrała ją z lotniska. – Więc gdzie są, do cholery? – Nie potrafił opanować strachu, huczał mu w uszach, wrzał w sercu. Zerknął na zegarek. – Powinny już dotrzeć. – Może O1ivia wolała poczekać w motelu? Odpocząć, zamiast siedzieć tu bezczynnie. – Niemożliwe. – O1ivia chciała się z nim zobaczyć tak bardzo, jak on z nią. Słyszał to w jej głosie. Hayes opadł na krzesło, przerzucił sobie krawat przez ramię. – Słuchaj, sam widziałeś, jak Jennifer skacze do oceanu, prawda? Więc O1ivii nic nie grozi.