- O rany! - Cissy pociagneła długi łyk wody z

- Mówię poważnie. Chcę, żebyś się do mnie przeprowadziła. - Co? - Przypatrywała się uważnie jego twarzy, szukała w niej choć odrobiny miłości, jej serce rosło, czekało na odzew. - Dlaczego? - Dla ochrony. Dopóki to wszystko się nie skończy. Dopóki nie znajdziemy Elizabeth i nie uporządkujemy wszystkiego. Jej usychające z miłości serce spadło na zimny, twardy bruk rzeczywistości. Dla ochrony? - Dzisiaj znowu odebrałem głuchy telefon. Poza tym widziałem, jak McCallum jeździ po mieście; chyba powinniśmy być ostrożni. - Chcesz powiedzieć, że to ja powinnam być ostrożna - uściśliła gniewnie, sięgając po swoje ubranie. - Dlaczego? Bo uważasz, że jestem jakąś bezbronną kobietką, która nie potrafi o siebie zadbać? Znowu chwycił ją za ramię i przyciągnął do siebie. - To ty zostałaś zgwałcona, Shelby - wycedził, patrząc na nią uważnie. - Ja tylko chcę mieć pewność, że ta historia się nie powtórzy. - Nie powtórzy się - zapewniła. - Ale nie z twojego powodu, Smith. Nie oczekuję od ciebie szlachetnych czynów. Nie jestem żadną damą w opresji i na pewno nie potrzebuję białego... niech będzie, czarnego rycerza, który pospieszy mi na ratunek. - A czego potrzebujesz, Shelby? - zapytał. Jego oczy już dawno nie były tak poważne. - Muszę znaleźć moją córkę, a poza tym nie wiem - odparła, przeszywając go gniewnym spojrzeniem. - Ale mówmy na temat, Nevada. Czego ty potrzebujesz? - Chciałbym to wiedzieć. http://www.grundomat.pl/media/ Będzie musiał znaleźć sobie broń, i to szybko. Może sprawi sobie również psa - pitbull albo rottweiler świetnie by się nadawały. Ross McCallum potrzebował ochrony. Ostatnimi czasy w Bad Luck działo się wiele dziwnych rzeczy. Potarł kark, poczuł ukłucie żądła pszczoły i mocno ją uderzył. Z gniewnym bzyczeniem padła na rozklekotany stopień. Ross szybko przydeptał ją czubkiem buta, czując wielką satysfakcję. Tak, pomyślał, w Bad Luck w stanie Teksas dochodzi do wielu dziwnych zdarzeń i jeśli dobrze oceniał sytuację, będzie ich jeszcze więcej w najbliższym czasie. Shelby wsunęła ostatnią teczkę do kredensu i w duchu przeklinała samą siebie. Zapoznała się z zawartością wszystkich teczek; wynosiła ich po kilka do swojego pokoju, czytała i nie znajdowała niczego, co byłoby pomocne. Najwyraźniej strzeżone przez sędziego tajemnice pozostawały bezpieczne: dokumenty, które trzymał w swoim gabinecie, nie dawały do nich dostępu. Lydia przyjechała do domu po dwunastej i oprócz tego, że zaproponowała Shelby lunch i wyjaśniła, iż Aloise nałykała się za dużo tabletek nasennych, w ogóle się nie odzywała. Miała zaczerwienione oczy, nie uśmiechała się, a w pewnym momencie Shelby wydawało się, że słyszy jej cichy szloch.

- Najpierw muszę ją znaleźć. - Poprawka: musimy ją znaleźć. - Ale... - I znajdziemy. - Powiedział to spokojnym, rzeczowym tonem. - Chcę dostać kopie wszystkich dokumentów, jakie masz. Poczuła, że po kręgosłupie spływa jej kropelka potu. Ze strachu. Nie chciała znowu wpaść w pułapkę, jaką były Sprawdź - Naprawde? - Tak, chocia¿ tyle dobrego moge o sobie powiedziec. Ale było ju¿ za pózno. Czułam, ¿e zaraz urodze. Alex powiedział, ¿e jesli spróbuje pozwac go do sadu, zmieni moje ¿ycie w piekło. Nie miałabym szans wygrac, biorac pod uwage cała armie prawników pracujacych dla Cahill Limited. Wywlekliby wszystko z mojej przeszłosci, wszystkie błedy, jakie popełniłam, poprzekrecaliby fakty z mojego ¿ycia, przedstawiliby to sadowi i udowodniliby bez trudu, ¿e nie jestem odpowiednia osoba, by wychowywac dziecko. Do tego czasu Conrad na pewno by umarł i pieniadze przeszłyby 447 wszystkim koło nosa. A dziecko straciłoby na tym najwiecej. -