nadmierne zainteresowanie gośćmi, ale z drugiej strony personel nie był na tyle liczny, żeby

ją, że Danny nie godzi się na spotkanie z matką. Wcześnie rano dyrektor znalazł chłopca w stołówce i wspomniał mu o wizycie rodziców. Danny tak się zdenerwował, że ktoś z personelu musiał odprowadzić go do jego pokoju. Najwidoczniej chłopak jest w zbyt dużym szoku, żeby stanąć twarzą w twarz ze swoimi najbliższymi. Może za tydzień lub dwa. Sandy w życiu nie słyszała czegoś równie absurdalnego. Jeśli jej syn jest w szoku, tym bardziej powinna się z nim spotkać. Przyniesie mu ulubioną zabawkę, upiecze ulubione ciasto. Cokolwiek... Nie wolno im traktować jej w ten sposób. Zostawiać z tym poczuciem bezsilności. Pan Gregory nie dał się przekonać. Ich syn przebywa pod intensywnym nadzorem, personel nie dopuści do próby samobójczej. Podczas śniadania trzeba było Danny’ego wyprowadzić, bo na myśl o spotkaniu z rodzicami wyrwał sąsiadowi widelec i próbował przebić sobie nadgarstek. Nie, nie mogli chłopca odwiedzić. Ani mąż, ani ona. Koniec i kropka. Warkot za oknem umilkł. Zaszeleścił worek od kosiarki. Pan McCabe wysypywał pewnie jego zawartość na klomby. Sandy widziała ze sto razy, jak to robił. Rozrzucał ściętą trawę, żeby dostarczyć glebie trochę azotu. Stwardniałymi od ciężkiej pracy dłońmi pielęgnował ogród jak ukochaną istotę. Odłożyła talerz na suszarkę. Skończyła zmywanie. Podłoga i blaty lśniły. Wyczyściła nawet piecyk i wytarła mikrofalówkę. Była dopiero ósma, początek długiego dnia, z którym http://www.liv-art.pl/media/ wymieniają się ironicznymi grymasami. Dla nich jest jasne, że to nie boskie przykazania, ale wąż w kieszeni powstrzymuje Dzieżyńskiego. 27/86 Zamiast księdza po chwili wahania dołącza do graczy trójka świeżo upieczonych modnisiów z jakiejś Koziej Wólki albo Pieścirogów. Ich fraki prosto spod igły, nietknięte jeszcze ręką praczki koszule, lśniące nowością krawaty od Demarne a i rękawiczki od Mayera oznajmiają dobitniej niż teatralne afisze: otośmy wprost spod mamusinej spódnicy,

prosić o łaskę. – Ja do Mistrza muszę – opędza się przed miętoszącymi go rękami przyjaciół i uchyla przed braterskimi pocałunkami. – Braci trzeba ostrzec, że Pilchowski oszust, knuje, sprawę na złą drogę prowadzi. Sprawdź Jest! Nogi wolne! Rąk co prawda uwolnić się nie uda, ale teraz przynajmniej można je podnieść. Najpierw rozwiązała mocno naciągniętą chustkę i wyszarpnęła z ust znienawidzony knebel. Potem wspięła się na palce i wparła sczepionymi pięściami w pokrywę luku. Ach! Zamknięta na zasuwę. Nawet teraz nie można się wydostać z ładowni! Ale Polina Andriejewna nie rozpaczała długo. Buchnęła na kolana (bryzgi poleciały na wszystkie strony) i zaczęła macać po podłodze. Jest łom! Leżał tam, gdzie go rzucił Jonasz. Znów się wyprostowała, wzięła zamach i – łups w pokrywę, ile sił. Żelazo wyłamało zbutwiałą klapę na wskroś. Jeszcze kilka uderzeń i zasuwa wyskoczyła z obejmy. Więźniarka otworzyła drzwiczki i zobaczyła nad sobą przedświtowe niebo. Powietrze było nieprzyjemne, wilgotne, ale pachniało życiem. Wczepiwszy się palcami w skraj otworu, Polina Andriejewna podciągnęła się, oparła o