Nie po raz pierwszy, nie po raz ostatni.

- Rozumiem bardzo dobrze. Powiedz, co nam po hotelu, skoro nie możemy mieć z niego żadnej przyjemności? - Hotel to biznes, ma nam zapewnić utrzymanie. To także... - No co? - Hope przerwała jej w pół zdania. - Nasza spuścizna? To chciałaś powiedzieć? Część rodzinnej tradycji? Daj spokój, dziecko. Bez tych drobnych dodatków byłby tylko ciężarem. - Ciężarem? - powtórzyła Gloria. - Po co go w takim razie ratowałaś? Po co wydawałaś te swoje rodzinne pieniądze? - Bo ojciec chciał sprzedać nasze aktywa, żeby spłacić dług. Zamierzał obciążyć hipotekę domu, pozbyć się samochodu, letniej rezydencji, mojej biżuterii, obrazów... Niedopuszczalna rzecz! Ludzie zaczęliby gadać, wyśmiewać się z nas za naszymi plecami. Nie mogłam na to pozwolić, chyba się zgodzisz. Gloria z trudem znosiła te słowa. Ojciec kochał hotel, przekazał jej tę miłość, nauczył ją o niego dbać i pilnować jego dobra, poświęcać się dla ratowania rodzinnej tradycji. A matka? Traktowała St. Charles tak... instrumentalnie. - A co będzie teraz, mamo? - zapytała. - Co będzie, jeśli teraz zaczną gadać? Przecież może tak się zdarzyć. Hope spojrzała na Glorię lodowatym, pełnym determinacji wzrokiem. - Nie obawiaj się. Zrobię wszystko, żeby przestali. ROZDZIAŁ CZTERDZIESTY DRUGI Liz leżała na środku skotłowanego łóżka i patrzyła w sufit. W głowie miała zupełny zamęt. Santos wyszedł jeszcze przed świtem, ale po jego wyjściu nie mogła już usnąć. Być może właśnie teraz rozmawia z Glorią, patrzy jej w oczy. Wspomina i na nowo zaczyna jej pragnąć. Jęknęła i przykryła twarz poduszką, przeklinając własne wątpliwości, zdradzieckie myśli. Próbowała przekonać samą siebie, że to niemożliwe, by Santos zatęsknił do Glorii. Nienawidził jej, sam o tym mówił. Wciągnęła głęboko powietrze. Poduszka pachniała jeszcze jego skórą. Mocniej wtuliła w nią twarz. Boże, tak bardzo go kochała. Bez wzajemności. Jęknęła ponownie i usiadła z poduszką w ramionach. Lubił ją, bardzo lubił. Powiedział jej to nawet. Dobrze czuł się w jej towarzystwie, dobrze im było razem w łóżku. Ale nie chciał się wiązać ani składać żadnych obietnic. Stawiał sprawę uczciwie, lecz tym samym odgradzał się od niej, wznosił wokół siebie mur. Nie chciał dzielić się swoimi uczuciami, nadziejami i marzeniami. To wina Glorii, myślała Liz. Dawna przyjaciółka ją pozbawiła przyszłości, a Santosa zdolności kochania, ufności, wiary w miłość. Ukradła jego serce, znieczuliła je i zamroziła. Byli kochankami od dwóch miesięcy. To ona zrobiła pierwszy krok. Tak bardzo go pragnęła, że nie potrafiła już dłużej czekać. Zdawało się jej, że czeka na Santosa od niepamiętnych czasów, że kocha go od zawsze. Mówiła sobie, że nie wolno go naciskać ani przynaglać. Że Santos z czasem zrozumie, jak dobrze jest im razem i jak bardzo do siebie pasują. I zrozumiałby, gdyby wcześniej Gloria nie skradła jego serca. http://www.meble-kuchenne.edu.pl/media/ trzem młodym damom wychodzącym od modystki. Drobne, ładne i rozchichotane. Nie zaszczycił ich drugim spojrzeniem. Ta nieznośna guwernantka kompletnie zawróciła mu w głowie. Westchnął przeciągle. Jeśli zaraz nie wyładuje frustracji na partnerze, po powrocie zaczai się na pannę Gallant w jakimś ciemnym korytarzu, w ogrodzie, w bibliotece, w gabinecie albo... Potrząsnął głową. Może jednak będzie najlepiej, jak znajdzie sobie żonę. I kto to mówi? 5 - Pamiętaj, Rose, że jest jeszcze pięć dań. - Jem tylko po troszeczku, tak jak kazałaś. - Odłożyła widelec na pusty talerz i wydęła usta. - To takie głupie. Guwernantka nie straciła cierpliwości. Kilcairn płacił jej dwadzieścia pięć funtów miesięcznie, a poza tym już nieraz miała do czynienia z upartymi siedemnastolatkami.

również. Usiadła na brzegu łóżka. - Jak zamierzasz mnie przekonać? - Usunę wszelkie przeszkody, którymi się zasłaniasz. Wzruszyła ramionami. - Rzeczywiście proste, ale weź też pod uwagę możliwość, że nie potrzebuję kolejnego Sprawdź spadkobiercy, a co za tym idzie - żony. Najpierw jednak musiał wypełnić zobowiązania wobec Rose Delacroix i jej matki. Alexandra Beatrice Gallant wysiadła z dorożki i poprawiła płaszcz. Wysoki kołnierzyk niebieskiej przedpołudniowej sukni uwierał ją w szyję, lecz dobrze wiedziała, jakie cuda może zdziałać konserwatywny wygląd i sposób bycia. W ciągu ostatnich pięciu lat odbyła wiele rozmów w sprawie pracy. A teraz szczególnie jej potrzebowała. Za nią wyskoczył na ulicę biały terier Szekspir, jej najwierniejszy towarzysz. Gdy dorożkarz włączył się w nieduży o tej porze ruch, spojrzała w górę i w dół Grosvenor Street. - Więc to jest Mayfair - powiedziała do siebie, przyglądając się monumentalnym fasadom domów. W przeszłości nieraz pracowała u ziemiaństwa i drobnej szlachty, ale ich domy nie mogły się równać z pałacami, które teraz zobaczyła. Mayfair, ulubiona dzielnica angielskich bogaczy i szlachetnie urodzonych, w niczym nie przypominała reszty hałaśliwego,