Odetchnął głęboko. Dość uprzejmości. Pora na normalną rozmowę.

Wicehrabia wyglądał na dwadzieścia parę lat, był odrobinę niższy od Balfoura i niemal równie przystojny, jak on. Sądząc po spojrzeniach innych dam, nie tylko ona tak uważała. Ciekawe, ile z nich odrzuciłoby propozycję lorda Kilcairna. Potem zaczęła się zastanawiać, ile już ją przyjęło, a następnie zostało porzuconych. - Panie, nie mogłem się doczekać, żeby was poznać - powiedział lord Belton. - Lucien często opowiadał mi o swojej uroczej kuzynce i cioci. - Lord Kilcairn nie należy do osób ukrywających prawdziwe uczucia - stwierdziła Alexandra. Chyba doszukała się jego jedynej zalety. Hrabia rzeczywiście nigdy nie kłamał. Teraz wpił w nią oczy, ale udała, że nic nie zauważa. - Bardzo mi milo - zaszczebiotała Rose, rumieniąc się uroczo. - Tyle tu ważnych osobistości, że dobrze spotkać kogoś przyjaznego. - Dziękuję, panno Delacroix. Czy mogę odwzajemnić komplement? - Dziękuję, milordzie. Kilcairn nachylił się ku guwernantce. - Nauczyła ją pani tego? - Wszystkiego z wyjątkiem „osobistości” - odszepnęła. - Nieźle jej idzie, prawda? - Wstrzymam się z oceną, aż wydusi z siebie więcej niż jedno zdanie - powiedział jej do ucha. - Tak czy inaczej pochwały będą się należeć pani. http://www.medycyna-i-zdrowie.net.pl/media/ Teraz Liz zaczęła się śmiać. - Tak nie ma. - Akurat. Skąd możesz być tego pewna? Wyszły na dziedziniec zalany popołudniowym słońcem. Gloria zamrugała, oślepiona ostrym światłem. Kiedy zaś jej oczy przywykły do blasku - zobaczyła Santosa. Stał koło bramy i wpatrywał się uważnie w mijające go dziewczyny, jakby wypatrywał tej jedynej. Przyszedł tutaj dla niej. Czul to samo, co ona. Musiał przyjść. Glorii na moment zaparło dech w piersiach, zakręciło się jej w głowie. Chwyciła Liz za rękę i wyszeptała: - To on, Liz. To Santos. Liz zatrzymała się. - Gdzie? - Tam. Koło bramy, po prawej. Ten w czarnej koszulce i okularach przeciwsłonecznych. - Jesteś pewna? Nie widzę jego twarzy. - To na pewno on. Poznałabym go wszędzie. Boże, co mam teraz zrobić? - Wciągnęła przyjaciółkę z powrotem do szkoły. - Nie mogę oddychać. Chyba zemdleję. - Uspokój się. Zaraz ktoś cię usłyszy. - Liz rozejrzała się niepewnie. - Jeśli nie chcesz, to nie wychodź na razie. Skoro się boisz... - Nie, nie boję się, tylko... - Glorii kręciło się w głowie ze szczęścia. - Jezu, przyszedł. Może czuje to samo, co ja. Tak jak mówiłaś, los dał mi szansę.

- Żadnych oczekiwań, pamiętasz? Jakże mogłaby zapomnieć? Przecież tak się umawiali. Bryce ruszył do przodu, a ona podążyła za nim z Karoliną na rękach. Pokazał jej salon i jadalnię na parterze. Potem znaleźli się w holu, z którego prowadziły schody na piętro. - Tam są sypialnie, łazienki, a także biblioteka - powiedział. Dziewczyna z podziwem oglądała rzeźbione drewniane sufity, obrazy na ścianach. Stary dom miał swój urok właściwy dawnym posiadłościom plantatorów. Pomyślała, że odkąd pracuje w CIA, właściwie nie ma żadnego miejsca, które mogłaby nazwać swoim domem. Przeszli znowu do kuchni, a potem do pokoju Karoliny. Bryce otworzył drzwi na taras i puszczając ją przed sobą, rzekł: Sprawdź - Nie wiem. A Virgil i lady Welkins? Lucienie, nie wyjeżdżam tylko z twojego powodu. Tu nie jest moje miejsce. - Myślę, że właśnie tu jest twoje miejsce. Nie wiedziała, co odpowiedzieć. W końcu hrabia wstał i ruszył do drzwi. - Dobranoc, Alexandro. - Dobranoc, Lucienie. Do dnia przyjęcia urodzinowego miał wiele spraw na głowie. Żałował, że nie może się rozdwoić. Samo czuwanie, żeby lady Welkins nie znalazła się w odległości mniejszej niż mila od panny Gallant, było dostatecznie wyczerpujące. Nie chciał poza tym, by Alexandra podejrzewała, że kazał ją śledzić w czasie codziennych spacerów. W dodatku musiał unikać spotkania z Robertem Ellisem, który trzy razy wpadał z wizytą. Co prawda nie mieściło mu się w głowie, że wicehrabia rzeczywiście zamierza