twój tato?

- Cyjanek - stwierdził Quincy, a Rainie przytaknęła ponuro. - W samochodzie znaleźli też pudełko czekoladek. Dwóch brakowało. Reszta miała ten sam zapach migdałów. Lokaj twierdzi, że zanim Mary wyszła z domy, odebrała przesyłkę. Opakowanie firmy kurierskiej znajdowało się w domu. Bez adresu zwrotnego. - Ktoś wysłał Mary pudełko zatrutych czekoladek, a ona poszła z nimi do de Beersa? Ale dlaczego sama też jedną zjadła? Nie widzę w tym sensu. - Kimberly była zakłopotana. - Załóżmy - zaczął powoli Quincy - że Montgomery zauważył, że de Beers śledzi Mary. Mary prawdopodobnie znała Montgomery'ego przez Amandę, więc teraz Albert miał dwa problemy. Wspólniczkę, która może go połączyć z zabójstwami, i prywatnego detektywa obserwującego wspólniczkę. Nie ma zbyt dużo czasu, ale musi coś zrobić. - Zatruwa czekoladki - mruknęła Rainie - i wysyła je Mary. Przy okazji opowiada jakąś bajkę, dzięki czemu nakłania ją do tego, żeby poczęstowała nimi de Beersa. Całkiem nieźle. Eliminuje dwie osoby, nie tracąc czasu i środków. Masz rację, Quincy, ten facet ma fioła na punkcie wydajności. - Śmierć poprzez firmę kurierską - dodała Kimberly i zwiesiła ramiona. Rainie spojrzała w jej stronę. - Hej, Kimberly! Jeśli Montgomery jest taki dobry, to dlaczego dał się http://www.my-medyczni.com.pl/media/ - Muszę odwołać zajęcia - wyjaśniła. Znieruchomiał, a po chwili zmarszczył brwi. W jego wzroku usiłowała odnaleźć jakikolwiek element zagrożenia, ale Doug wydawał się zwyczajnie zatroskany. Fakt ten jeszcze bardziej ją wystraszył. Zmienia się w człowieka, jakiego pragnie ofiara - teoretyzował wcześniej doktor Andrews. Życzliwość. Tego pragnie każda kobieta. Kogoś, kto jest życzliwy. - Przykro mi to słyszeć. Ale wszystko jest w porządku? - Gdzie byłeś wczoraj? - Byłem chory. Przepraszam. Dzwoniłem do ciebie do domu, ale najwyraźniej już wyszłaś. - A wieczorem? - W domu, z żoną. Dlaczego pytasz? - Wydawało mi się, że cię widziałam. W restauracji.

Przykro mi. Byłam w pracy. – Danny często wpada w huśtawkę nastrojów, prawda? – ciągnął rzeczowo Quincy. – Najpierw dusi w sobie złość, a potem nagle wybucha. – Ma pan na myśli tę historię z szafkami? – Dużo czasu spędza samotnie. – Na naszej ulicy nie ma chłopców w jego wieku. Sprawdź tym razem wyraźnie zbladł. - Hm,taaak... - Jak ją zabiłeś? - J a . . . No... - Pistolet, nóż? - Zastrzeliłem ją! - Otrułeś ją, dupku! - Quincy odczuł narastający gniew, ale opanował się i powiedział surowo: - Poczta kurierska dostarczyła jej paczkę od ukochanego: czekoladki nafaszerowane cyjankiem. To okropna śmierć. - Głupia dziwka - wymamrotał Albert. Widać było wyraźnie, że już nie czuje się taki pewny siebie. Palcami bębnił po blacie stołu. - Jak myślisz, w jaki sposób cię zabije? - Zamknij się! - kolejny raz spojrzał na zegar.