- Ech, nic z tego nie wyszło - powiedziała Milla, instynktownie

226 Wyglądało na to, że Diaz wyczerpał już informacje na swój temat, których chciał udzielić. Niech i tak będzie, pomyślała Milla - coś za coś. I opowiedziała mu o swojej rodzinie, o tym, jak oddaliła się od brata i siostry - Wiem, że to boli mamę i tatę - powiedziała. - Rozumiem to. Ale teraz nie mogę już nawet spokojnie porozmawiać z Julią i Rossem, bo... Potrząsnęła głową, nie mogąc znaleźć odpowiedniego słowa. Nie chciała skrzywdzić żadnego z nich, ale z drugiej strony miała ochotę złapać ich za te puste łby i walnąć mocno o solidną ścianę. - Czy oni mają dzieci? - zapytał Diaz. - Tak, oboje. Ross ma trójkę, a Julia dwoje. - Powinni rozumieć, jak się czujesz. - Ale nie rozumieją. Może nie potrafią. Może trzeba samemu stracić dziecko, żeby zrozumieć. To tak, jakby zabrakło części mnie samej. Tam, gdzie był Justin, została tylko wielka dziura - przygryzła wargę, nie chcąc rozpłakać się przy ludziach. - Nie mogę przestać go szukać. To tak, jakbym chciała przestać oddychać. Diaz zmierzył ją swoim posępnym wzrokiem przenikającym do http://www.nabudowie.net.pl/media/ 196 Susanny na pewno z nim nie ma... Nie przypuszczała, że w tej sytuacji mąż będzie ją sprawdzał. - Nie masz nic do powiedzenia? - usłyszała zza pleców jego głos. - Nie. Jeśli zamierzasz robić mi awanturę o to, że nie usłyszałam pagera albo że pielęgniarka nie mogła mnie znaleźć, to proszę bardzo. Niestety, nic na to nie poradzę. Biorę prysznic i idę spać. - O nie, nie dzwoniłem do szpitala. Pojechałem tam. Pojechałem do obu. Nie było cię w żadnym z nich. Felicii D'Angelo również nie. Wyszukałem jej numer telefonu w twoim spisie pacjentów i zadzwoniłem. Powiedziała, że czuje się świetnie. Prosiła, by cię

tak wszyscy jedli wtedy lunch. Równo o drugiej Ellin, Milla i Rip stawili się w banku, by dostać się do skrytki. No i była: pojedyncza kartka papieru z trzema wierszami nazwisk rozdzielonych pojedynczą spacją. Wrócili do samochodu i przyjrzeli się spisowi. Przy każdym nazwisku widniała liczba. - To sygnatura aktu urodzenia? - spytała Milla. Sprawdź - Och! - westchnęła z zachwytu. Krople deszczu zmieniły się w śniegowe płatki. Nie mogły przetrwać długo, temperatura powietrza spadła, lecz nie do zera. Grunt też był zbyt mokry i ciepły. Śnieg wyglądał urzekająco, spływał białymi girlandami z czarnego nieba. Diaz spojrzał na jej gołe kostki, pokręcił głową z dezaprobatą, po czym chwycił Millę w ramiona, podniósł z ziemi i ruszył w dół po stopniach werandy Kobieta automatycznie objęła go za szyję. - Dokąd idziemy? - Na plażę. Zaniósł ją przez niskie wydmy aż na wybrzeże. Stali w ciemności, w ciszy zakłócanej tylko miarowym szumem fal. Delikatne śnieżynki wirowały wokół nich, ginąc natychmiast po zetknięciu z