w gniewie. Wieczny twardziel.

– Więc to ty udawałaś Jennifer? Nie mogę się powstrzymać, muszę się roześmiać. A potem buczę. – Buuuu, zła odpowiedź. Przykro mi, przegrałaś. Musisz zostać tam, gdzie jesteś. Sama. To twoja wygrana. – Nie uśmiechnęła się nawet. Suka. Nie ma poczucia humoru. – Słuchaj, nie mam dużo czasu. Pomyślałam, że coś ci pokażę, dam ci coś do jedzenia i uciekam. Chwileczkę... – Teatralnie długo szperam w torbie, wsuwam przez pręty puszkę di*. Peppera i zapakowaną kanapkę. Jestem w rękawiczkach, tak na wszelki wypadek. Ostrożności nigdy nie za wiele. Zostawiam jej żałosne śniadanie w klatce. Nie zwraca na nie uwagi. Proszę bardzo. Chce się zagłodzić na śmierć? Nie ma sprawy. Ale jestem pewna, że zaczyna pękać, na twardej powierzchni pojawią się zaraz pierwsze rysy. Na pewno okaże większe zainteresowanie albumem rodzinnym. Otwieram księgę powoli i przechodzę do mojej ulubionej części – Bożego Narodzenia. Jennifer siedzi w wielkim fotelu, Rick stoi za nią, władczym, zaborczym gestem kładzie jej rękę na ramieniu. W kącie stoi jasno oświetlona choinka, Kristi, bobas z szerokim uśmiechem i krzywą kokardką we włosach, siedzi na kolanach matki. – Wiem, do świąt jeszcze daleko, ale pomyślałam, że ci pokażę. Kładę album na podłodze, poza jej zasięgiem, po mojej stronie prętów. Patrzy z pogardą ale widzę, że fasada pęka. Patrzy na zdjęcia, wyczuwam w niej strach i gniew. – Co to jest? – pyta ledwie słyszalnym szeptem. Album zadziałał. W końcu. – Skąd to http://www.oczyszczanieorganizmu.net.pl – Nie, poczekamy na Straż Przybrzeżną powiedział. Ratownicy już dobijali do małej łodzi. – Poczekaj. Nie ma mowy. – Bliżej. – Bentz nie dawał wygraną. Myślał, że Montoya się sprzeciwi, ale ten spojrzał na Hayesa. – Bliżej. Ślizgacz zbliżył się do tonącej łajby. – Słuchaj, Bentz, zostaw to zawodowcom – mówił Hayes. Od tonącej „Meny Annę” dzieliło ich niecałe dziesięć metrów. – Będziesz im tylko przeszkadzał. – Jestem zawodowcem – przypomniał mu i przeszedł przez poręcz. – A tam jest moja żona. Kątem oka widział, że Hayes szykuje się do skoku, chce go powstrzymać, ale Montoya zatarasował mu drogę.

się nie wiadomo skąd. Mercado, Loredo albo... Na myśl o Colorado Avenue w Santa Monica serce stanęło mu w piersi. Jeśli to ta ulica, ktoś naprawdę sobie z nim pogrywa. Spędzili z Jennifer niejedno sobotnie popołudnie na promenadzie przy Trzeciej ulicy, niedaleko Santa Monica Boulevard. Zaledwie jedna przecznica i jedno centrum handlowe dzieliły ich od Colorado Avenue. O ile dobrze pamiętał, do centrum można było wejść także Sprawdź Jennifer refleksyjnej. – Nigdy nie przyszło mi do głowy, że mogłaby się targnąć na własne życie, nie celowo. Moim zdaniem nie była do tego zdolna. Była zdolna do wielu rzeczy, by zwrócić na siebie uwagę, naprawdę wielu, ale nigdy nie dążyła do samozagłady. – Ugryzła się w język, westchnęła. – Chyba że za samozagładę uznasz romans. – Spojrzała mu w oczy, ale nie widziała, czy choćby mrugnął okiem za szkłami okularów. – James z pewnością był jej piętą achillesową. – Uciekła wzrokiem do wody basenu, czystej, turkusowej. – Posłuchaj, minęło sporo czasu i naprawdę nie wiem, co wtedy chodziło jej po głowie. Po prostu wątpię, żeby to było samobójstwo. Bentz zadał jeszcze kilka pytań na temat ich przyjaźni, a potem, gdy Shana zerknęła na zegarek, uderzył z grubej rury: – Myślisz, że mogła sfingować własną śmierć? – Co? – Zaszokował ją. – Chyba żartujesz. – Ale widziała, że tak nie jest, miał śmiertelnie poważną minę. – Nie ma mowy. Niby jak miałaby to zrobić?