Co prawda bawiło go, gdy ją karmił, lecz zaczął się trochę niecierpliwić. Im szybciej

- McCarthy zaraz tu będzie - rzucił jeden z mężczyzn, przyciskając do uszu słuchawki. Po kilku sekundach do zatłoczonej kabiny wśliznął się Emmett. Był ubrany na czarno, nawet jego twarz i dłonie pokrywała ciemna maź. - Pierwszy etap mamy za sobą - oznajmił, skinąwszy Edwardowi na powitanie. - Z zewnątrz wygląda to tak, jakby całe wschodnie skrzydło zostało zniszczone. - Co z rodziną? - Edward spojrzał mu w oczy. - W porządku. Są bezpieczni. - A Bella? Emmett upił duży łyk mocnej, gorącej kawy. - Jest w porcie. Nasi ludzie cały czas ją obserwują. Pewnie zaraz się z nami połączy. Edward posłał mu długie, twarde spojrzenie. Walczył o to, żeby być w dokach razem z agentami. Niestety, opór ze strony Carlise’a, Emmetta i Maloriego okazał się zbyt silny. Ostatecznie przekonał go argument, że jeśli ktoś by go rozpoznał, operacja byłaby spalona. Musiał więc pogodzić się z tym, że Bella została sama, zdana wyłącznie na siebie. - Blaque nie pokazał się ani razu. - Ale wiem, że tam jest. - Emmett zaciągnął się papierosem. - Na pewno nie przegapiłby takiego widowiska. - Mamy kontakt! - zawołał facet ze słuchawkami. - Nawiązała z nami łączność. - Mademoiselle! Bella od razu rozpoznała mężczyznę, który pierwszy raz zabrał ją do Blaque'a. - Witam pana, monsieur. Wywiązałam się ze swojej części umowy. Czy ma pan dla mnie gratyfikację? - Taka piękna noc. Wprost wymarzona na krótki rejs. A więc jacht. Poczuła silny dreszcz niepokoju i podniecenia. - Rozumiem, że nie wracam już do Cordiny? - Nie ma takiej potrzeby. Zapraszam. - Wskazał motorówkę. Nie miała wyboru. Wprawdzie mogła zaryzykować i przyłożyć mu lufę do czoła. Może zgodziłby się kupić życie w zamian za skórę Blaque'a. Podświadomie czuła jednak, że nie wolno jej stawiać wszystkiego na jedną kartę. Nie mogła przecież narażać Edwarda na nieuchronną zemstę, gdyby jej się nie udało. Uśmiechnęła się więc do mężczyzny i wsiadła do chybotliwej łódki. Tak jak poprzednio, na pokładzie powitał ją James. http://www.ogrzewaniepodlogowe.biz.pl - Ach, pojmuję. Becky zrozumiała, że Parthenia natychmiast zacznie się głowić, kim jest ów wymyślony przez nią torys. - Przypadkiem usłyszałam, jak rozmawiał z jednym ze swoich znajomych o... - Becky zniżyła głos jeszcze bardziej niż przedtem - księciu Michaile Kurkowie. - Doprawdy? - Prawa brew Parthenii podjechała do góry. - Rzecz jasna, nie powinnam była tak robić, ale kiedy... ee... sprzątałam w holu, słyszałam, jak mój pan rozmawia z innym dżentelmenem o tajemniczej intrydze księcia Kurkowa w Rosji. Londyńskie towarzystwo jeszcze o niej nie wie, ale ludzie służący rządowi - owszem. - Cóż to za intryga? - spytała Parthenia sceptycznie, choć nie bez zatroskania. Połknęła haczyk, bardzo dobrze, pomyślała Becky. Widocznie już podczas zalotów Michaiła coś w niemiły sposób uderzyło jego wybrankę. - Nie wiem, milady, ale wyglądało to na poważną sprawę. Proszę mi wybaczyć

- Coś ty jej nagadał? - Nic. Byłem lojalny względem ciebie. Przez cały czas chciała coś ze mnie wyciągnąć, ale nie zamierzam się do tego mieszać. Chociaż powiedziała mi wszystko o was. - Naprawdę? - Potrafię być współczującym słuchaczem. - Kiedy próbujesz zaciągnąć kobietę do łóżka. Sprawdź - Uciekaj w tej chwili! Gdy jeden z Kozaków wziął ją na cel, Becky wyskoczyła przez okno. Kula trafiła w kamienną ścianę, wzniecając chmurę pyłu, ona zaś pędziła ku wielkiemu wierzchowcowi Aleca tak szybko, że zwierzę wyraźnie się zaniepokoiło. - Niech to diabli! - zaklęła, przypominając sobie swoje kłopoty z poprzednim koniem, którego próbowała skraść w londyńskiej stajni. Bała się pozostawić Aleca własnemu losowi, lecz dał jej jednoznaczny rozkaz. No i widziała już przedtem, jak potrafił radzić sobie z wrogami... Kiedy całą chatę wypełnił szczęk broni, ona mocowała się z końskimi cuglami i daremnie usiłowała wsunąć stopę w podciągnięte zbyt wysoko strzemię. Koń był dla niej za duży. Przypomniała sobie o pieńku, na którym siedziała wrona. Próbowała skierować konia ku niemu, ale było już za późno. Michaił wypadł przez spróchniałe drzwi i rzucił się ku niej, wymachując dziko rękami, żeby spłoszyć wierzchowca. Mogła zrobić tylko jedno - pobiec ile