Rainie znów się nachmurzyła. Kolejne nazwisko i kolejny rysopis sprawiły, że wszystko jej się pomieszało. Przyjrzała się dobremu staremu Williamowi Zane'owi. Jego wzrok było jasny. Ich spojrzenia spotkały się. Cholera, kiedy ma się nadzieję, że człowiek wciska bajdy, ten akurat mówi prawdę! Zerknęła na zegarek. Miała do załatwienia jeszcze dwie sprawy. Wstała, uścisnęła dłoń Zane'a. Pożegnał się z wyraźną ulgą. Ale przy drzwiach postanowiła zadać jeszcze jedno pytanie. - Na spotkaniach mówi się o bardzo osobistych sprawach, prawda? - Tak. - O czym mówiła Mandy? Zane się zawahał. - O zdjęciach z miejsc zbrodni, panie Zane? O samych zbrodniach? O zdjęciach? - Mandy miała kłopoty z poczuciem własnej wartości. I to duże. Opowiadała o tym, jaki sławny jest jej ojciec. Opowiadała o tym, jaka piękna jest jej matka. Opowiadała o tym, jaka mądra jest jej siostra. Opowiadała też o... Powiedzmy tak: często określała się mianem nikomu niepotrzebnej blondynki. - Niepotrzebna blondynka? - Mandy miała obsesję na punkcie przemocy. Lubiła oglądać filmy z drastycznymi scenami, lubiła czytać powieści kryminalne. Opowiedziała w grupie, że kiedy była młodsza, zakradała się do pokoju ojca i przeglądała http://www.olejekkokosowy.net.pl - Myślisz, że zrobił to Quincy. - Ja wiem, że to on. Tylko że ja nie zrobiłem takiej świetnej kariery jak on. Z drugiej strony rozumiem, że sama myśl o tym wprawia cię w zakłopotanie. Byłaś wpatrzona w najlepszego z najlepszych i... - Zamknij się! - Glenda skierowała się do kuchni. Montgomery poszedł za nią. - Wiem, że mnie nie lubisz - ciągnął z uporem. - Wiem, że się źle ubieram. Wiem, że nie znam się na polityce ani na naszych zagrywkach. Jestem pomarszczonym grubasem. Ale to nie znaczy, że jestem idiotą. - To prawda. Twoje ubranie nie świadczy o niekompetencji. Ale świadczy o niej twoje postępowanie w sprawie Sancheza. - O! - Wykrzyknął, zaciskając dłonie przed sobą. - Wiedziałem, że to tylko kwestia czasu i kiedyś się o tym dowiesz.
Oparta o poręcz sofy. Pięć długich nacięć wciąż widniało na drewnianej kolbie. Czas się cofnął. Rainie nie mogła go powstrzymać. Wpadła do kuchni i zaczęła przetrząsać szufladę z nożami. Znowu miała siedemnaście lat i właśnie wróciła ze szkoły. Przestań, przestań, przestań. To niemożliwe. Strzelba przecież trafiła do policyjnego magazynu w Portland. Ona, Rainie, sprawdziła. Upewniła się, że już nigdy tego cholerstwa nie zobaczy. Sprawdź Szli w milczeniu, bez żadnego konkretnego celu, ale znali miasto i mimo woli oboje myśleli o Rittenhouse Square. - Teraz moja kolej na zadawanie pytań - powiedział nagle Tristan. Z powodu upału rozluźnił trochę krawat i podwinął rękawy koszuli. Mimo to nadal wyglądał elegancko. Bethie zdawała sobie sprawę z tego, że przechodnie spoglądali na nich ukradkiem. - Pytaj - zachęciła go, czując, że wciąż się jej przygląda. - Obiecujesz, że się nie obrazisz? - Po dwóch kieliszkach wina nie tak łatwo mnie obrazić, musiałbyś się nieźle wysilać. Zatrzymał się i obrócił ją tak, że stali twarzami do siebie. - Chodzi nie tylko o nerkę, prawda? - Co?