przyciągnął ją do siebie, objął ciepłym ramieniem i otulił połą płaszcza.

Zerknąwszy na góry bagażu, Lucien doszedł do wniosku, że będzie musiał oddać gościom jeszcze jeden pokój na garderobę. Pochylił się nad dłonią w rękawiczce. - Ciociu Fiono, mam nadzieję, że podróż z Dorsetshire była przyjemna? - Nie! Dobrze wiesz, jak podróżowanie wpływa na moje nerwy. Gdyby nie droga Rose, nie wiem, czy dotarłabym tu żywa. - Odwróciła się ku pojazdowi. - Rose! Chodź do nas! Pamiętasz swojego kuzyna Luciena, prawda, kochanie? Z wnętrza czarnego powozu dobiegł stłumiony głos: - Nie wysiądę, mamo. Kobieta uśmiechnęła się promiennie. - Oczywiście, że wysiądziesz, moja droga. Twój kuzyn czeka. - Przecież pada. Uśmiech Fiony pierzchł. - Tylko troszeczkę. - Deszcz zniszczy mi suknię. Balfour powoli tracił cierpliwość. Testament wuja nie wymagał od niego aż takich poświęceń jak nabawienie się zapalenia płuc. - Rose! - Dobrze, już dobrze. Diablę wcielone - jak określał kuzynkę od ostatniego spotkania, kiedy jako siedmiolatka rzuciła się z wrzaskiem na ziemię, bo nie pozwolono jej wsiąść na kucyka - http://www.optykchorzow.pl mąż. Victoria zrobiła sceptyczną minę. - Lepiej zamykaj na noc drzwi sypialni. Alexandra nie sądziła, żeby zaryglowane drzwi mogły powstrzymać Luciena Balfoura. Na tę myśl puls jej przyspieszył. Co się z nią dzieje? - Dobrze. - A jeśli ci się tam nie spodoba, wracaj natychmiast. Nie musisz przez cały czas być niezależna. - Obiecuję, Vixen. Naprawdę. Nie martw się. Przyjaciółka uściskała ją serdecznie. Alexandra cmoknęła ją w policzek. - Wkrótce się zobaczymy - powiedziała. Wzięła pudło na kapelusze i smycz i skierowała się do drzwi. - Bądź ostrożna.

- „Panno Grenville” - zaczęła czytać na głos. - „Jak zapewne pani się orientuje, Alexandra Gallant była ostatnio zatrudniona w moim domu. Wiem, że teraz przyjęła stanowisko w Akademii, i nie mam prawa kwestionować pani wyboru, ale jestem przeciwny jej wyjazdowi.” - Odebrał staranne wykształcenie, prawda? - skomentowała Emma, gdy przyjaciółka umilkła, żeby zaczerpnąć oddechu. Sprawdź - Mam nadzieję, że dają tu coś poza sałatą dla królików. Santos i jego partner, Andrew Jackson, różnili się od siebie jak ogień i woda. Jackson, żonaty, dzieciaty, był w każdym tego słowa znaczeniu domatorem, człowiekiem na wskroś rodzinnym. Trzeźwy, praktyczny, z dystansem traktował swoją pracę. Choć glina doskonały, sprawy zawodowe zostawiał za progiem domu. Santos natomiast był pracoholikiem i samotnikiem. Za całą rodzinę starczała mu Lily, innej nie szukał. Do pracy podchodził z pasją, która, bywało, przeradzała się w obsesję. Gdyby jego organizm nie informował go, że potrzebuje jedzenia i odpoczynku, pracowałby dwadzieścia cztery godziny na dobę. U przełożonych, od których nieraz brał po głowie, miał opinię niebezpiecznego i nieobliczalnego wariata. Na domiar złego był jednym z najczęściej odznaczanych za zasługi. Pomimo tych różnic stanowili z Jacksonem zgrany tandem. Pracowali razem od sześciu lat i nie zliczyliby, ile razy jeden drugiemu ratował tyłek. Obok Lily Jackson był jedyną osobą, której Santos na tyle ufał, by darzyć ją przyjaźnią. Wszystko to nie zmieniało faktu, że nie trawił zdrowej zieleniny, którą żył tamten. Przestudiował menu, wybrał najmniej odrażające danie i odłożył kartę. - Jesteś pewien, że dzisiaj wypadała twoja kolej? - Aha. - W kącikach ust Jacksona pojawił się uśmiech. - Ostatnim razem byliśmy w Naszej Przystani. Przez tydzień odbijało mi się to tłuste żarcie. - Taki duży, a taki delikatny. Jackson ze śmiechem odchylił się na krześle, ręce założył na piersi. - Delikatni żyją dłużej.