- Lucienie, bądź tak miły i przynieś mi ponczu - poprosiła ciotka Fiona słodkim

- Nie rób tego więcej! - Kopnęłaś mnie w szczękę. - Och, przepraszam. Tym razem usłyszała cichy śmiech. - Spróbujmy jeszcze raz. Nie bój się, nie pozwolę ci upaść. Bardzo śmiało sobie poczynał i nieprzyzwoicie wykorzystywał jej bezradność, głaszcząc po nogach, ale minęły wieki, odkąd ją dotykał. Choć była na niego zła, uwielbiała jego ręce, brzmienie głosu, oczy... Przesunęła się w dół o parę cali i znowu utknęła. Lucien szarpnął mocniej. Rozległ się odgłos darcia. - Suknia mi się zahaczyła! - Owszem. Mogłaby przysiąc, że tym razem do jej nogi przytula się policzek. Zadrżała. Po chwili na wewnętrznej stronie ud poczuła delikatne muśnięcia. - Całujesz mnie? - wykrztusiła. - Tak. - Przestań. Nie mogę oddychać. - Dobrze, zaczekaj chwilę. Przyniosę krzesło. Tym razem objął ją rękami w talii. Zalała ją fala gorąca. Zaczęła się wiercić. - Gdzie się zahaczyłaś? - spytał takim głosem, jakby brakowało mu tchu. http://www.optyktwojeoczy.pl/media/ - Tak? - Ja też cię lubię. I myślę... że nieźle byłoby się zaprzyjaźnić. ROZDZIAŁ DWUDZIESTY Od tamtej chwili Gloria i Liz stały się nierozłączne. Spotykały się na przerwach, razem jadły lunch, wieczorem prowadziły długie rozmowy przez telefon, a rano spotykały się na przystanku tramwajowym pięć przecznic od szkoły i resztę drogi szły pieszo, gadając jak najęte. Gloria zawierzała Liz najgłębsze sekrety, opowiadała o swoich lękach i marzeniach. Liz rewanżowała się tym samym. Chociaż różniło je wszystko: postawa wobec życia, pochodzenie, temperament, rozumiały się w pół słowa. Wystarczyło przelotne spojrzenie, by jedna wiedziała, co myśli i czuje druga. Posiadanie prawdziwej przyjaciółki było dla Glorii zupełnie nowym, lecz jakże wspaniałym doświadczeniem. Nigdy nie przypuszczała, że przyjaźń tak bardzo ją odmieni. Nie sądziła, że potrafi czerpać z niej aż tak ogromną radość. Dopiero zetknięcie z Liz pozwoliło jej uświadomić sobie, jak bardzo samotna była do tej pory. A jednak te nowe doznania podszyte były lękiem, że matka nie zaakceptuje Liz i zniszczy rodzącą się zażyłość. Znajdzie sposób, by zniechęcić Liz do córki. Gloria nie chciała nawet myśleć o tym, że mogłaby stracić jedyną przyjaciółkę. Bez niej nie potrafiłaby już żyć tak jak wcześniej. Niepotrzebnie się martwiła. Hope doskonale wiedziała o jej przyjaźni z małą stypendystką, tak jak wiedziała niemal o wszystkim, co działo się u niepokalanek. Przeprowadziła niewielkie dochodzenie i zdobyła interesujące ją informacje na temat Liz Sweeney - dziewczyna była cicha, zrównoważona, pilna, przy tym chorobliwie nieśmiała. Typ szarej myszki, która z pewnością nie ugania się za chłopakami. Najbardziej ucieszyła ją wszakże wiadomość, że pozycja Liz w szkole jest bardzo krucha. Jej stypendium w każdej chwili mogło zostać cofnięte z najbłahszego powodu. Jako jedna z poważniejszych sponsorek szkoły, Hope mogła kontrolować przyjaciółkę córki, grożąc jej utratą stypendium. Miała oczywiście nadzieję, że do tak drastycznych środków nie będzie musiała się odwoływać, chyba że w ostateczności. Tymczasem uznała, że Liz będzie miała dobry wpływ na córkę. Ostatnimi czasy Gloria zaczęła się lepiej uczyć, uspokoiła się, złagodniała, toteż Hope łaskawie zaaprobowała nową znajomość. Oznajmiła nawet Glorii, że może zapraszać przyjaciółkę, kiedy tylko zechce. Tak. Kiedy tylko zechce. ROZDZIAŁ DWUDZIESTY PIERWSZY

Wspięła się po trzech schodkach do kuchennego wejścia. Drzwi otworzyły się, nim zdążyła zapukać. - Dzień dobry. - W progu stał wysoki, chudy mężczyzna w nieskazitelnej złoto - czarnej liberii. Szron na skroniach przydawał mu dostojeństwa. - Pani z ogłoszenia, jak sądzę? - Tak, ja... Sprawdź Wysięgniki, z osadzonymi na nich oczami, zostały wysu- nięte na całą długość. Były sztywne i napięte, lekko przy tym drgały. Po chwili robot powrócił do swojej normalnej postawy i dalej posuwał się naprzód. Właśnie okrążał drzewko brzoskwiniowe, kierując się na powrót w stronę domu, gdy rozległ się jakiś hałas. Robot zatrzymał się natychmiast, zachowując czujność. Boczne drzwi uchyliły się i ze środka wysunęły się meta- lowe ramiona, giętkie i sprężyste, ale i nieufne. Po drugiej stronie drewnianego płotu, za rządkiem margerytek, coś się poruszyło. Niania spojrzała badawczo w tym kierunku, słychać było szybkie stukotanie noktowizorów. Na niebie migotało tylko kilka niewyraźnych gwiazd. Robot jednak coś dostrzegł, i to wystarczyło.