się pana zawstydzić.

Terpsychorowie do szaleństwa, do zatracenia. Był trzykrotnie żonaty i za każdym razem małżeństwo trwało kilka tygodni, najwyżej kilka miesięcy. Potem do kolejnej żony docierało, że jej wybranek to zero, nicość, a pokochała nie Laertesa Terpsychorowa, lecz bohatera literackiego. Rzecz w tym, że z powodu patologicznego niedorozwoju osobowości ten aktor tak wżywał się w każdą kolejną rolę, że nie rozstawał się z nią nawet w życiu codziennym, rozwijał ją za autora, improwizując, wynajdując nowe sytuacje i nowe repliki. I tak było dopóty, dopóki nie dano mu do przestudiowania nowej sztuki. Dlatego pierwsza jego żona wyszła za Czackiego i nagle stała się towarzyszką życia Chlestakowa. Druga straciła głowę dla Cyrana de Bergerac, a wkrótce trafiła do Skąpego Rycerza. Trzecia zakochała się w melancholijnym duńskim księciu, który jednak przekształcił się w fircykowatego hrabiego Almavivę. Właśnie po trzecim rozwodzie Terpsychorow zwrócił się do mnie. Bardzo kochał swoją ostatnią żonę i z rozpaczy był na granicy samobójstwa. Mówił: „Rzucę teatr, tylko niech mnie pan ratuje, proszę mi pomóc zostać sobą!” – I co, nie udało się? – spytała Polina Andriejewna, przejęta dziwną historią. – Dlaczego? Udało się. Prawdziwy Terpsychorow, bez domieszki, to cień człowieka. Od rana do wieczora przebywa w stanie bierności, ma chandrę i jest głęboko nieszczęśliwy. Ale trafem wpadł mi w ręce przekład pewnej książki, zbioru opowiadań, gdzie jest opisany podobny przypadek. Zaproponowano tam też kurację, żartobliwie, rzecz jasna, ale pomysł wydał mi się obiecujący. – A co to za pomysł? http://www.powiekszaniepiersi.info.pl/media/ Starzec Teognost. Tydzień temu ducha wyzionął, a zgnilizną go nie czuć. A może tu, w pieczarze, skład powietrza jest jakiś szczególny? Tę ostatnią myśl, bluźnierczą i niewątpliwie podpowiedzianą przez wiecznie wątpiącego wroga rodzaju ludzkiego, pani Polina zdecydowanie odrzuciła. Starzec jest święty, dlatego nie gnije. Galeria, wznosząc się powoli, wiodła dalej, w kompletną ciemność. I stamtąd, z samego wnętrza wzgórza, dobiegł nagle ledwie słyszalny dźwięk, niepokojący i jakoś straszliwie nieprzyjemny, jakby gdzieś daleko ktoś miarowo drapał żelaznym pazurem po szkle. Pani Lisicyna zjeżyła się. Zrobiła kilka kroków do przodu – dźwięk ucichł. Przesłyszała się? Nie. Po chwili pazur znów wziął się do roboty. Serce drgnęło: nietoperze! Boże, skrzep duszę, obroń od głupich babskich strachów. Myślałby kto – nietoperze! Nie ma w nich niczego niebezpiecznego. A że krew wysysają, to nieprawda, dziecinne wymysły. Zatrzymała się niezdecydowanie, wpatrzyła w nieprzyjemną ciemność i nagle szybko

chodziło, a jednak jest jedyną ofiarą, której zabójstwa nie możemy chłopcu udowodnić. Jak to wyjaśnisz? Sanders wybąkał coś niezrozumiałego i zamilkł. Widać było, że intensywnie myśli. Wargi Quincy’ego wykrzywił ironiczny uśmieszek. – Nie wiem, co się wczoraj wydarzyło w tej szkole, detektywie, ale sprawa jest chyba bardziej złożona, niż się wydaje na pierwszy rzut oka. Musimy być otwarci na wszystkie Sprawdź człowiek sięgnął do kieszeni bluzy, wyjął wielkie okulary z fioletowymi szkłami, wsadził je na nos i znów zaczął oglądać przewielebnego, teraz jeszcze bardziej metodycznie. – Ach, ach! – zagdakał. – Ile niebieskiego! I pomarańczowy, pomarańczowy! Tyle nigdy! Zdjął okulary, wlepił w Mitrofaniusza zachwycone oczy. – Cudowne widmo! Ach, gdyby wcześniej! Pan potrafi! Powiedzieć im! Oni tacy! Nawet ten! – Uczony pokazał na właściciela kliniki. – Ja jemu, a on igłą! Reszta gorsi! Malinowe, wszyscy malinowe! Przecież trzeba coś! I pilnie! Jej się nie zatrzyma! Władyka, nachmurzony, zaczekał, aż Lampe ucichnie. – Nie szalej pan. Ja wszystko wiem. To pańskie? I skinął palcem na Berdyczowskiego: dawaj. Pan Matwiej, który tymczasem usiadł pod lampą, żeby czytać list Pelagii, wyjął z torby habit, buty, latarkę i znów zagłębił się w lekturze. Przesłuchanie jakby w ogóle go nie interesowało. Na widok nieodpartego dowodu Lampe zamrugał oczami, pociągnął nosem, jednym