poduchę ramionami, rycząc jak małe dziecko. Już go nawet makijaż nie obchodził,

- Jak zwykle, z godnością. - Lekceważąco wzruszyła ramionami. - Edward jest z siebie zadowolony. Carlise się martwi, Alice leży w łóżku, Rosalie ją obsługuje. McCarthy z samego rana zamknął się w pokoju z Malorim. Wie pan, o kim mówię? - Owszem. - Generalnie, Cullenowie wierzą, że zamachowiec chciał pod osłoną ciemności dostać się do ich loży. - To logiczne - stwierdził. O taki efekt mu chodziło. - Gdyby powystrzelał ich tam jak kaczki, urządziłby widowisko w bardzo złym stylu. A jak pani się poczuła, moja droga, będąc świadkiem zabójstwa? - Byłam zaszokowana i udawałam, że jest mi słabo. Mimo to starałam się być dzielna. Rozumie pan, my, Brytyjczycy, jesteśmy tacy mężni... - Doceniam wysoką jakość - powiedział znienacka. - I gratuluję postawy. Choć muszę powiedzieć, że wygląda pani tak, jakby całą noc nie zmrużyła oka. Nie mogła teraz myśleć o Bennetcie. To byłby karygodny błąd. - Wypiłam hektolitry kawy, dzięki czemu rzeczywiście nie mogłam spać - wyjaśniła nonszalancko, czując w żołądku nieprzyjemny ucisk. - W pałacu myślą, że poszłam na spacer, żeby nieco ochłonąć po traumatycznych przeżyciach zeszłej nocy - dodała, szykując się do wyciągnięcia atutowego asa. - Czy pan wie, że cała rodzina królewska weźmie udział w balu bożonarodzeniowym? - Taka jest tradycja. - Tyle że w tym roku Rosalie przyjedzie nieco wcześniej, by pomóc Alice. Jej rodzina rezyduje w tym samym skrzydle co książęca para. - Interesujące. - I zobowiązujące. Takiej okazji nie można przegapić. Chciałabym złożyć zamówienie na trzy ładunki wybuchowe. Blaque tylko skinął głową. - Najmłodszy książę mieszka w innym skrzydle - zauważył. - Nie szkodzi. Spiesząc na ratunek rodzinie, ulegnie śmiertelnemu wypadkowi. Niech pan zacznie gromadzić moje pięć milionów. - Uśmiechnęła się, wstając, ale nie zrobiła kroku w stronę drzwi. Wyraźnie dawała do zrozumienia, że czeka na pozwolenie. Blaque także wstał, ale zamiast się pożegnać, podszedł do niej i wziął ją za ręce. - Po świętach planuję zrobić sobie dłuższe wakacje. Chcę pożeglować, posiedzieć na słońcu. Jednak taka wyprawa bez odpowiedniego towarzystwa nie ma uroku. Żołądek podszedł jej do gardła. Miała nadzieję, że nie spostrzegł, iż wstrząsnęła się z obrzydzenia. - Kocham słońce - odparła. Nie cofnęła się, gdy stanął bardzo blisko. - Legenda głosi, że porzuca pan kobiety z taką samą łatwością, z jaką je zdobywa - dodała z uśmiechem. - Porzucam je tylko wtedy, kiedy mi się znudzą. - Położył dłoń na jej karku i pieszczotliwie pogładził. Jego lekki dotyk znów przypomniał jej pająka. - Mam przeczucie, że pani będzie umiała http://www.prawo-medyczne.edu.pl - Na nieszczęście Lizzie wszystko słyszała. Wspominałem ci już chyba o niej, była przyjaciółką mojej siostry i jej damą do towarzystwa. Od razu zaczęła mnie wypytywać. A że czuwała nade mną troskliwie podczas rekonwalescencji, nie potrafiłem skłamać. Wyznałem jej prawdę, ale wymogłem też przyrzeczenie, że nie powie nic rodzinie. I wiesz, co zrobiła? Ofiarowała mi swój posag; pieniądze, które zostawił jej ojciec, żebym tylko spłacił Dunmire'a. Becky zamarła bez ruchu. Dawna zażyłość Aleca z panną Carlisle - teraz panią Strathmore - była czymś, co sprawiało jej pewną przykrość. Z drugiej strony cieszyło ją jednak, że w najgorszej chwili znalazł w niej oddaną przyjaciółkę. - Musiała cię bardzo kochać. - Prawie tak bardzo, jak ja sobą pogardzałem. Tylko że, prawdę mówiąc, nigdy mnie nie znała. Inaczej niż ty. Kochała mój upiększony obraz, który sobie sama stworzyła. Zrozumiała to później, kiedy poznała Deva. W każdym razie jej poświęcenie upokorzyło

Zatrzymał się i spojrzał jej w oczy. - Okłamałaś mnie. Znalazłem dziś rano krew na moim szlafroku. Jesteś dziewicą, niech to diabli wezmą! Nie - poprawił się - byłaś nią! Aż do zeszłej nocy. - Czyżby? - bąknęła, wzruszając ramionami. Na chwilę zaniemówił. Wyzwanie widniejące w jej oczach odebrało mu mowę. Oblała się rumieńcem. Chwycił ją za ramiona. - Becky, dlaczego mi nie powiedziałaś? Nie tknąłbym cię, gdybym wiedział. W każdej Sprawdź - Odprowadzę lady Isabell do salonu - zaofiarował się Emmett. - Dobrze. Chciałbym z tobą potem pomówić. - Edward spojrzał na nią znacząco. - Oczywiście. - Skinęła głową. W duszy obiecywała sobie, że zrobi wszystko, by do tej rozmowy nie doszło. Emmett zaczekał, aż w korytarzu ucichną kroki. Wtedy przysunął się i zapytał, czy wszystko w porządku. Nim odpowiedziała, wzięła głęboki oddech, który jednak nie przyniósł jej odprężenia. - Tak, wszystko w porządku. Dlaczego pan pyta? - Cóż, Edward bywa czasem... trudny. Powiedzmy, że łatwo się przy nim... zdekoncentrować. Kiedy ich spojrzenia się spotkały, dopilnowała, by w jej oczach wyczytał zdziwienie. Mimo to czuła, że maska nie jest już idealnie szczelna. Jakaś cieniutka warstewka ochronnej powłoki został odsłonięta. - Niełatwo się rozpraszam - powiedziała sucho. - Zwłaszcza gdy pracuję. - Tak słyszałem. - Pokiwał głową. Wciąż próbował znaleźć w niej jakiś słaby punkt i chyba go wreszcie odkrył. Zdradził ją sposób, w jaki patrzyła na Edwarda. - O ile wiem, to pani pierwsza tak poważna operacja? - Niezupełnie. Poza tym, jako starszy agent ISS, potrafię poradzić sobie z każdym zadaniem. - Mówiła twardo i pewnie, zupełnie nie jak kobieta, która dosłownie przed chwilą przeżyła zamęt pierwszego pocałunku. - Jutro zdam panu szczegółowy raport. A teraz wracajmy do reszty towarzystwa. Ruszyła do wyjścia, ale zatrzymał ją, chwytając za ramię.