Policja z Bakersville powita agenta federalnego z otwartymi ramionami? Wątpliwe.

redakcja@czarne.com.pl Wołowiec 2010 Wydanie I Konwersja do formatu EPUB: Virtualo Sp. z o.o. virtualo.eu 4/86 Śpisz. Na bladej twarzy nie ma śladu koszmarów, które nawiedzają cię we śnie. Usta w ćwierćuśmiechu, ledwo rozwarte, zasłuchane. Ale cisza jest doskonała, żadnego dźwięku, nic. Ile masz lat? Czternaście? Szesnaście? Pewnie sama nie wiesz. Pokój jest niewielki. Okna zasłonięte czarnymi kotarami. Światło księżyca z trudem przeciska się do wnętrza. Na środku stoi twoje łóżko. Skąd jesteś? Z Annency? A może gdzieś z Bretanii? Kim jest twój ojciec? Dlaczego http://www.profood.net.pl/media/ Na środku pieczary leżała idealnie okrągła kula, jedną trzecią objętości zagrzebana w ziemi. Rozmiary miała mniej więcej takie jak wielka śnieżna kula, którą dzieci kładą jako podstawę śniegowego bałwana. Powierzchnia mieniła się tęczowymi plamami – fioletowymi, zielonymi, różowymi. Widok był tak cudowny, tak nieoczekiwany po długim błąkaniu się w mroku, że Lisicyna wydała z siebie krótki okrzyk. Obok stała lampa. Ona to właśnie oświetlała połyskującą gładź, każąc jej błyskać blikami i iskierkami. Między lampą a kulą widać było skurczony, czarny, miarowo kołyszący się cień. Przyprawiające o mdłości zgrzytanie rozlegało się w rytm jego wahadłowych ruchów. Polina Andriejewna zrobiła jeszcze kroczek, ale w tym samym momencie dźwięk ustał i w nagłej ciszy szelest podeszwy wydał się wprost ogłuszający. Zgarbiona postać zastygła, najpewniej nasłuchując. Zrobiła ostrożny ruch, jakby gładziła kulę lub coś z niej delikatnie zmiatała.

w oczach wygasił. Machnął do zakonnika ręką. – Opowiadaj dalej. Tylko uważaj, nie łżyj. I Antipa opowiadał, tyle że opowieść jego mąciły nieco usprawiedliwienia, w które, przestraszony, uznał za właściwe się wdawać. – Dlaczego to ja archimandryty zakazu nie posłuchałem? Bo takie mam ćwiczenie zadane, żeby za zielarza być i braci leczyć, tych, co za grzech mają do świeckiego lekarza Sprawdź jest mi winien przysługę. – To małe miasteczko, Quincy. I małomiasteczkowe metody policyjne... A one czasem są inne. Każdy dostaje to, na co sobie zasłużył. To nie zawsze zgodne z prawem, ale zazwyczaj sprawiedliwe. A jeśli chcesz wiedzieć, do dzisiaj nie rozmawiałam o tym z Shepem. – Oczywiście. Bo to by się już kwalifikowało jako zmowa. – Powinnam była zapłacić za swój czyn – odparła natychmiast Rainie. – Pod wieloma względami byłoby to lepsze. Mogłam wyrzucić to z siebie. Mogłam stawić temu czoło, zdystansować się, ponieść sprawiedliwą karę. Tymczasem... – Zająknęła się po raz pierwszy. – Lucas miał żonę i dziecko. Odebrałam im go. Przez czternaście lat nie wiedzieli, co się z nim stało. Nie pomyślałam o tym. Nawet jeśli go nienawidziłam, nie powinnam była zapomnieć, że jest człowiekiem. Rodriguez ma rację: są pewne granice, których nie możemy przekroczyć, a jedną z nich jest odebranie komuś życia. – Dopadłby cię tamtej nocy – powiedział łagodnie Quincy.