– Jak się nazywa przecznica? – A kto to wie? To gdzieś w okolicy Szóstej czy Siódmej ulicy, chyba... Stary, muszę zadzwonić, dobra? Bentz nie odpuszczał, jeszcze nie. – Sekunda. Widziałeś może kobietę dzwoniącą z tej budki jakieś, bo ja wiem, dwadzieścia minut temu? – O co chodzi? – Facet był naprawdę wściekły. – Pomyślałem, że może czekałeś, aż odejdzie, i zapamiętałeś ją. Tę kobietę. – Kurde, koleś, powiedziałem, że nie! Do cholery! – Rozłączył się. Bentz włączył komórkę, włożył buty i wziął kluczyki. Co prawda, nie wiedział, co mu przyjdzie z nocnej przejażdżki po Los Angeles, ale wiedział też, że na pewno już nie zaśnie. Rebecca akurat gasiła niedopałek w wielkiej popielniczce stojącej przy drzwiach. Zapach papierosa unosił się w nocnym powietrzu. Patrzyła za nim, jak wsiadał do forda. Znał dobrze okolicę; pojechał na Wilshire i krążył niemal pustym bulwarem. Minął go wóz patrolowy, błyskając światłami. Wpatrywał się w wystawy sklepowe, nie zwracał uwagi na wyższe piętra. W okolicach Szóstej i Siódmej wytężał wzrok w poszukiwaniu budki telefonicznej. Sam nie wiedział, czego się spodziewa, choć miał świadomość, że nie zobaczy tej, która do niego dzwoniła, chyba że jest idiotką. Instynkt podpowiadał, że od dawna jej tu nie ma. A jednak odczuwał silną potrzebę zobaczenia budki telefonicznej na własne oczy. Za pierwszym razem jej nie zauważył, potem jednak dostrzegł Bank California Palisades, http://www.recidivist.pl – Wiesz, że pracuję w policji, prawda? Uprzejmie kiwa głową. Pokazuję jej odznakę Petrocelli. W peruce i okularach jestem do niej na tyle podobna, że jest usatysfakcjonowana. – Dziękuję za pomoc – mówi. Taka uprzejma i dobrze wychowana. – Mów mi Sherry. Samochód jest na zewnątrz – odpowiadam i razem idziemy na parking, gdzie już czeka wóz patrolowy. Otwieram tylne drzwiczki. – Daj bagaż – proponuję. Robi to posłusznie, oddaje nawet torebkę, w której, jak się domyślam, jest jej komórka. Idzie do przodu, a ja widzę komórkę w kieszeni torebki. Zdejmuję czapkę, odkładam ją na tylne siedzenie, a przy okazji wyłączam jej telefon i ponownie wsuwam go do torebki. O1ivia tymczasem już wsiadła do samochodu. – Doskonale. Nie boi się, nie ma w niej wahania, a mnie ogarnia błogość. Tak długo czekałam na tę chwilę... Ale nie czas na dumę. Jeszcze nie. Mam niewiele czasu, więc szybkim krokiem idę
nie miała siły. Płuca domagały się tlenu. Boże, Boże... Nie! Ogarniała ją ciemność, gwiazdy i księżyc wirowały jej przed oczami, nieboskłon przecięła smuga odrzutowca. Umrę, zrozumiała nagle. Poruszała się coraz wolniej, już nie wierzgała. Dlaczego? Dlaczego ja? Zastanawiała się. Sprawdź zwraca uwagi. Niby dlaczego? Przecież tu jest moje miejsce; tysiące razy wchodziłam na pokład tej łodzi. Ryzykuję, jeśli chodzi o czas, ale nie mogę się doczekać, by zobaczyć, jak sobie radzi nasza mała Liwie. Mam przy sobie paralizator na wypadek, gdyby stała się agresywna. Ale oczywiście nie ma na to szans. Cudownie. Zachwyca mnie władza, jaką mam nad żoną Bentza. Z torbą treningową na ramieniu wchodzę na łódź. sprawdzam, czy nie mam jakiegoś towarzystwa, a potem schodzę pod pokład. Metalowe schodki potęgują odgłos moich kroków. Oczywiście czeka na mnie, siedzi na podłodze. Sądząc po jej podkrążonych oczach, spała jeszcze gorzej niż ja. Ciemne smugi pod oczami, splątane włosy, zaczerwieniona, podrażniona skóra wokół ust – pamiątka po zerwanej taśmie. Jej ubranie jest pogniecione, brudne. Mówiąc krótko – wygląda okropnie.