pomyślała, Ŝe chyba nie w tym tkwi przyczyna. Powszechnie było wiadomo, Ŝe

- Dzień dobry, panno Tyler - przywitał się. - Dzień dobry, doktorze Galbraith. Dzieci natomiast rzuciły mu się na szyję. Scott przytulił je wszystkie. - Cześć, Lizzie, Amy, Mikey! Dziewczynki zajęły posłusznie swoje miejsca przy stole, ale Mikey zacisnął tłuściutkie paluszki wokół paska u spodni taty. - Na rączki, tata! - Nie, Mikey, musisz usiąść w swoim foteliku. — Scott próbował się wydostać z żelaznego uścisku syna, ale bez skutku. Spojrzał błagalnie na nianię. R S - Panno Tyler, czy mogłaby pani...? Nie chcę mu zrobić krzywdy. Willow ukucnęła obok chłopczyka. - Jest na to sposób. - Uśmiechnęła się do pracodawcy, podnosząc na niego wzrok. - Gdy tylko podważy się mały paluszek dziecka, automatycznie rozluźnią się pozostałe. - Posadziła Mikeya w foteliku i postawiła przed nim miseczkę. Sama zajęła się szukaniem płatków śniadaniowych. Celowo http://www.stomatologmizerska.pl Nagle w oddali rozległ się tętent końskich kopyt i głośne okrzyki jeźdźców. Clemency gwałtownie wyrwała się z objęć nieznajomego, a potem drżącymi palcami podniosła grzebyki i wpięła je we włosy. Wstała i z rumieńcem na twarzy oparła się niezgrabnie o furtkę. Wkrótce nadjechały wierzchem dwie osoby - mężczyzna i kobieta. Jeździec zeskoczył z konia i krzyknął do rannego: - Truskawka wróciła bez ciebie, co się stało? - Niebiańska interwencja - odparł zapytany, potrząsając głową. - O, z pewnością. Ostrzegałem cię, że klacz nie jest w formie. Amazonka, zgrabna kobieta odziana w wytworny zielony kostium z aksamitu, ześlizgnęła się z konia i przechodząc żwawo obok dziewczyny, powiedziała: - Musimy cię odwieźć do domu. Ta panna - wskazała niedbale ręką na Clemency - z pewnością zawiadomi doktora Burnleya. Jej towarzysz pomógł mężczyźnie wstać, otrzepał go z kurzu, a potem podniósł leżący na ziemi bat i czapkę jeździecką. - Naturalnie. Dobra dziewczyno, biegnij zaraz do posiad¬łości Stoneleigh. - Sięgnął do kieszeni i rzucił jej pół gwinei. - Oriano, zabierz jego rzeczy, ja zaś pomogę mu wsiąść na mojego konia. - Zwrócił się ponownie do Clemency: - Nie stój tak, moja mała, zmykaj! Tego samego wieczora Clemency wracała powozem do domu na Russell Square i jeszcze raz analizowała wydarzenia minionego dnia. Właściwie cóż takiego się stało? Jak się dowiedziała od Biddy, mężczyzna, który ją pocałował, bawił od niedawna w gościnie u państwa Baverstocków w Stone¬leigh. Podobnie jak jego przyjaciel, najwyraźniej wziął ją za wiejską dziewkę i korzystając z okazji, niespodziewanie pocałował. Sądząc z jego zachowania, czynił już to zapewne niejednokrotnie. Nie potrafiła zaprzeczyć, że całus, tak beztrosko skradzio¬ny, poruszył ją głęboko, jednak niedorzecznością byłoby sądzić, iż mógł znaczyć cokolwiek dla niego. Ranny jeździec, cierpiący z bólu i szoku, z pewnością nie był sobą. Na co w ogóle liczy? Że nieznajomy niczym książę z bajki przeszuka wszystkie domy we wsi, by ustalić, kim jest dziewczyna?

LeŜąc w łóŜku tej nocy Alli usłyszała kroki Marka idącego do pokoju Eriki. Na dźwięk zamykanych drzwi wstała z łóŜka i narzuciła na siebie szlafrok. Zeszła do holu i zapukała jak najciszej do jego drzwi. Czas mijał i nic się nie działo. Zapukała znowu, wiedząc, Ŝe on tam jest. Kiedy nie zareagował i po drugim pukaniu, otworzyła drzwi i zawołała: - Mark! Sprawdź - Ja lubię - powiedziała - ale tylko z tobą. Widziała, jaką jej słowa zrobiły mu przyjemność. - śartujesz? - Nie Ŝartuję. Mam ci udowodnić? ROZDZIAŁ DZIESIĄTY Tydzień później Alli obserwowała, jak Mark szkoli grupę pań, zapoznaje je ze sztuką samoobrony. W gardle jej zaschło, puls się rozszalał, gdy patrzyła, jak precyzyjnie i z gracją on się porusza, jak pod T-shirtem napinają mu się mięśnie. Jego kształtne, silne uda dawały świadectwo ogromnej energii. Zastanawiała się, jak długo Mark będzie stosował wobec niej tak prymitywne zagrania. Zmieniła pozycję, bo nagle zrobiło jej się gorąco. Nawiew powietrza z wentylatora nie sprawiał ulgi. Obserwowała go i myślała o tym, co zaszło między nimi. Uśmiechnęła się