Usłyszała westchnienie córki i ponownie się uśmiechnęła. Gloria ostatnio znów coś zmalowała. Za chwilę powie jej, że wie ojej występkach, a potem ją ukarze. Panowała nad córką z równą łatwością, jak nad mężem.

odmalowała się konsternacja. - A co z lordem Beltonem? Będzie bardzo rozczarowany. Alexandra wstała z zamiarem wyjścia. - Lord Kilcairn już go poinformował o zmianie planów. Spotkacie się innego dnia. - Panno Gallant - odezwał się hrabia, ukradkiem przydeptując jej suknię. - Mamy jeszcze coś do omówienia. Zakręciło się jej w głowie. - Przed prezentacją musimy jeszcze powtórzyć z pańską kuzynką zasady dworskiej etykiety, milordzie. Wstał od stołu i zastąpił jej drogę. - Najpierw dokończymy rozmowę. Na przekór wszystkiemu ogarnęło ją podniecenie. - Twoja matka ma rację - zwróciła się do uczennicy. - Lekcja przyniesie więcej pożytku, jeśli będziesz już stosownie ubrana. Rose skinęła głową i opuściła jadalnię, niemal podskakując. - Och, ledwo nad sobą panuję - dobiegł z korytarza jej głos. - Ja też - powiedział Lucien i pociągnął Alexandrę za suknię. - Drzwi są otwarte, milordzie - syknęła. Sądząc po jego wyrazie twarzy, hrabia nie przejąłby się, nawet gdyby stali na środku Pall Mall. Wziął ją za rękę i pociągnął za sobą. - Więc je zamknijmy. http://www.tabletkinalysieniee.pl/media/ Hope przypomniała sobie, co kilka tygodni wcześniej mówiła jej sekretarka Philipa: że Gloria pytała o łapserdaka, którego przysłała Lily, Vincenta czy Victora jakiegoś tam. Wypytywała, czy dziewczyna go widziała, czy wie kto zacz. Sekretarka powiedziała naturalnie, że nie ma pojęcia, o kogo chodzi, ale Gloria mogła go przecież odnaleźć na własną rękę. Hope zmrużyła oczy. O kogokolwiek chodzi, powinna niezwłocznie zająć się sprawą. Najwyraźniej była zbyt pobłażliwa dla córki, lecz teraz czas ukrócić amory. - Bebe, kochanie, powinnaś chyba wracać do szkoły. Dziękuję ci za informację. Bardzo mi pomogłaś. - Cieszę się, że mogłam się na coś przydać. - Dziewczyna nie potrafiła ukryć satysfakcji. Omal nie zacierała rąk, taka zdawała się zadowolona z siebie. - Nie chciałabym, żeby Gloria i Liz miały z tego powodu kłopoty, rozumie pani. Byłoby mi przykro, gdyby przeze mnie... - Nawet o tym nie myśl. - Hope odprowadziła ją do drzwi. - Zajmę się wszystkim. - Spojrzała Bebe prosto w oczy. - I wszystkimi. ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY DRUGI Dwa dni po balu maskowym ziściły się najbardziej koszmarne przeczucia Liz. Trwał właśnie wykład siostry Mary Catherine o „Poskromieniu złośnicy” Szekspira, kiedy dyrektorka przez dyżurną wywołała ją z lekcji i kazała przyjść do swojego gabinetu. A tam czekała już na nią Hope St. Germaine. Wszystko się wydało. Liz spojrzała z przerażeniem na nieoczekiwanego gościa, potem na siostrę Margueritę. Wyciągnęła drżącą dłoń, w której trzymała zieloną kartkę oznaczającą wezwanie na dywanik, wręczoną jej przed chwilą przez dyżurną. - Siostra chciała mnie widzieć? Dyrektorka wyszła zza biurka z nie zwiastującą nic dobrego miną. - Zamknij za sobą drzwi i podejdź bliżej.

Drgnął i podniósł wzrok znad kart. - Robert. Nie spodziewałem się ujrzeć cię tu dzisiaj. Cooksey odsunął się od stolika. - Możesz zająć moje miejsce, chłopcze - zagrzmiał. - Przez Kilcairna muszę zakończyć miły wieczór. Markiz oddalił się, a wicehrabia opadł na zwolnione krzesło. Sprawdź Książka z łoskotem upadła na podłogę i otworzyła się na fotografii nagiego Dawida. - Mamusiu, ja nie... - Dziwka! - przerwała jej matka, podchodząc bliżej. - Mała, brudna dziwka! Gloria pokręciła głową. W takim stanie widywała matkę tylko w czasie nocnych wizyt, kiedy ta stała przy łóżku i wpatrywała się w córkę. Nigdy dotąd nie słyszała z jej ust podobnych słów. Brzmiały odrażająco, przejmowały lękiem. - Mamo - szepnęła ze łzami w oczach. - Ja nic nie zrobiłam. Ja nie chciałam. Hope chwyciła ją za rękę i ściągnęła z krzesła. Dziewczynka upadła na kolana, lecz natychmiast została doprowadzona do pionu. Ból w ramieniu sprawił, że krzyknęła na cały głos. Jednak bezradny krzyk wzmógł tylko wściekłość Hope. Potrząsnęła córką z całej siły. - Nie pozwolę na takie bezeceństwa w moim domu! Słyszysz? To obleśne, odrażające! Nie pozwolę! - Mamusiu, ja nie chciałam... ja nie... To był pomysł Danny’ego, on mnie namówił, to on. Proszę, mamusiu, proszę. Danny, w majtkach opuszczonych do kolan, uderzył w żałosny bek. Do biblioteki wkroczyła pani Cooper. - Madame, co się... - Widok, który zastała, odebrał jej na moment mowę. - Wielkie nieba! - Podbiegła do wnuka. - Co ty wyprawiasz, Danny? Chłopiec zaniósł się głośnym płaczem. - Ja nic nie zrobiłem, babciu! To nie ja, nie ja! Hope obróciła się gwałtownie, z uniesioną dłonią, jakby za chwilę miała uderzyć chłopca w twarz, ale pani Cooper już klęczała przy wnuku. Podciągnęła malcowi majtki i otoczyła go ramionami.