ulic o takiej nazwie w obszarze Los Angeles. Myślał intensywnie, stare wspomnienia zjawiały

na dole? A może to tylko dżin? Jest trochę pijana, mąci jej się w głowie, ale... Oparła się o blat i nasłuchiwała, usiłowała myśleć rozsądnie. Dobry Boże, to mało powiedziane, że mąci jej się w głowie. Weszła od kuchni i nalała sobie wody. W powietrzu wyczuła zapach papierosa. Zapewne Ricka. Ile razy mu powtarzała, żeby palił na zewnątrz... I to z dala od werandy, skąd przeklęty smród wdzierał się podstępnie do domu. Ale Ricka nie było tu od dwóch dni... Znieruchomiała, jej wzrok powędrował w górę. Nic... A potem zaskrzypiała deska w podłodze. Rozległ się chrzęst szkła. O Boże, nie. Tym razem to nie domysły. Tym razem miała pewność. W domu ktoś jest. I ten ktoś nie chce, aby o tym wiedziała. I nie życzy jej dobrze. Zapach papierosa drażnił jej nozdrza. O Jezu. Nie, to nie Rick. Bezgłośnie podeszła do blatu kuchennego, na którym stał stojak z nożami, i wybrała taki z długim ostrzem. Jednocześnie myślała o przestępcach, których ścigał Rick, o kryminalistach, których gniew kierował się na niego i jego bliskich, gdy ich aresztował i trafiali do więzienia. Niejeden ślubował detektywowi Bentzowi krwawą zemstę. Nigdy jej o tym nie mówił, ale dowiedziała się od jego kolegów, którzy ochoczo rozpowiadali, jakie to groźby wygłaszali zbrodniarze. A teraz ktoś jest w domu. W ustach czuła suchość. http://www.tworzywa-sztuczne.info.pl Uwierz mi, nie chciałabyś, żeby Bledsoe zbliżał się do ekspresu. – Ej! Nie było aż tak źle! Sweet zmiażdżyła go wzrokiem. – Nie, było jeszcze gorzej. Masz krzyżówkę? – Przeglądała gazetę od niechcenia. – Gdzieś jest. – Bledsoe wzruszył ramionami i znów spojrzał na Hayesa. – Może ekshumacja wcale nie jest takim złym pomysłem. Otworzymy trumnę, weźmiemy próbkę DNAi stwierdzimy, że w środku rzeczywiście jest jego stara. A wtedy Bentz zniknie tam, skąd przylazł. – Jeśli to naprawdę ona – zaznaczył Hayes. – Tylko nie mów, że mu wierzysz – żachnął się Bledsoe z obrzydzeniem. – Że to ona. Jak powiedziałem, sam ją zidentyfikował. Osobiście. – Odsunął krzesło z taką siłą, że nogi zazgrzytały na podłodze. – Zły glina to zły glina, mówię wam. – Oj. – Sweet znalazła upragnioną stronę i sprzątnęła gazetę Bledsoe sprzed nosa. – Nie chciałam go zirytować – rzuciła w przestrzeń.

– Cześć – szepnęła ze łzami w oczach. Boże, zachowuje się jak wariatka. Łzy? To na pewno hormony, prawda? Ale to takie cudowne uczucie, usłyszeć jego głos. Odchrząknęła, usiadła i zapytała: – Co słychać? – Nic dobrego. Serce zamarło jej w piersi. – Jestem na posterunku policji w Torrance. Sprawdź zaatakuje ponownie? Wkrótce czy za następne dwanaście lat? – Mów do mnie – szepnęła, nie odrywając dłoni od jego barków. To był ich rytuał – praktykowali go, gdy jedno z nich musiało się zmierzyć ze szczególnie trudną sprawą. – Uważasz, że te morderstwa są powiązane. – Muszą być. – Nie. Nie zamykaj innych dróg. – Niby skąd naśladowca wziąłby szczegóły sprawy sprzed dwunastu lat? Szczegóły, których nigdy nie ujawniliśmy? – Gliniarze gadają. Hayes podniósł na nią wzrok. – Z mordercami? – Niechcący. Albo wypiją o jedno piwo za dużo i mówią za głośno. – Mało prawdopodobne.