- Tak? - W jej głosie brzmiała zjadliwa ironia. – Ma może podpisać jakąś ustawę?

- Oczywiście, mnóstwo! - zaczął Próżny, lecz nagle zmarkotniał. - To znaczy... Próżny już nic więcej nie powiedział. Mały Książę również milczał, a po chwili pochylił się nad Różą i zamknął oczy. Podobnie jak poprzednim razem, Mały Książę zastał Pijaka siedzącego w milczeniu przed baterią butelek pełnych i baterią butelek pustych. - Dzień dobry - powiedział ciepło i grzecznie Mały Książę. Pijak spojrzał na niego swym ponurym wzrokiem i w milczeniu, niemal niedostrzegalnie, skinął głową w odpowiedzi na powitanie. - Wciąż chcesz zapomnieć? - spytał Mały Książę. - Tak - odpowiedział Pijak po bardzo długiej chwili milczenia. - Czy umiałbyś być przyjacielem? - Mały Książę usiadł na ziemi obok Pijaka. Pijak popatrzył na Małego Księcia, po czym odparł: - A kto chciałby mieć pijaka za przyjaciela? - Ty sam - odpowiedział pogodnie Mały Książę. - Nie lubisz siebie? - Nie - niezmiennie ponuro odpowiadał Pijak. - Dlaczego? - dopytywał się Mały Książę. - Bo piję - stwierdził wprost Pijak. - Czy jesteś sobą? - zapytał znowu Mały Książę. - A kim niby miałbym być? - odburknął Pijak. - Może przestałeś być sobą i tylko udajesz siebie - powiedział spokojnie Mały Książę. - Ale, jeśli zechcesz, możesz http://www.wojskogedeona.pl A jednak książęca rodzina zniszczyła ją. Mark ponuro zacisnął wargi na myśl o tym, co spotkało jego matkę. Z tego właśnie powodu nie chciał mieć nic wspólnego z dwo¬rem, zamkiem, koroną i władzą. Owszem, spełni swój obo¬wiązek, ponieważ kocha swój kraj, ale nie zrobi nic więcej ponad to, co konieczne. Sceduje część uprawnień na par¬lament i rząd, a potem odda panowanie Henry'emu - ale to jeszcze odległa przyszłość. Na razie przekona Tammy, by zarządzała zamkiem, co umożliwi mu powrót do Renouys. Chciał uciec z królewskiej siedziby. I od Tammy. Jeszcze żadna kobieta nie działała na niego w ten sposób, co zdumiewało o tyle, że Tammy nie była w jego typie. To znaczy w typie, jaki dotąd preferował, a którego dosko-nały przykład stanowiła Ingrid. Na wspomnienie wrednego i jadowitego zachowania dotychczasowej przyjaciółki jeszcze mocniej zacisnął zęby. Podczas kolacji zniechęciła go do siebie całkowicie. Miała nadzieję na wspólnie spędzoną noc, ale wykręcił się zmę¬czeniem po podróży. - Dzisiaj naprawdę muszę odpocząć - oświadczył, może mało taktownie. Ingrid nie dała za wygraną. - Z przyjemnością zostanę tu dłużej, kochanie, nigdzie mi się nie spieszy. Kochanie... To słowo aż zgrzytnęło mu w uszach. Owszem, była piękna, elegancka i spędzili ze sobą kilka miesięcy, ale na tym koniec. Musi się od niej uwolnić. Zresztą, żaden z jego związków nie trwał dłużej. Mark nie miał złudzeń co do tego, co popycha kobiety w jego ra¬miona. Tytuł. Możliwość wejścia do rodziny panującej. A przecież to nie mogło się dobrze skończyć. Zarówno jego matka, jak i siostra Tammy drogo zapłaciły za poślubienie księcia. Tammy... Nagle jego myśli powędrowały do niej. Znowu widział ją siedzącą na drzewie i patrzącą na niego z góry, śpiącą z głową na jego ramieniu, huśtającą na kolanach malutkiego siostrzeńca, roześmianą, bosą, olśniewającą w czarnej su¬kience. .. Taka dziewczyna nie nadawała się na krótki romans, z ta¬ką dziewczyną należałoby się ożenić, co w tym wypadku oznaczałoby uwikłanie się na zawsze w życie na zamku, a tego Mark by nie zniósł. To budziło jego najgłębszą od¬razę. Chwileczkę. Skąd w ogóle przyszła mu do głowy ta nie¬dorzeczna myśl, by się żenić?

- Znalazłem ją. Tamsin Dexter ma dwadzieścia siedem lat, jest niezamężna, bezdzietna, pracuje jako dendrolog w Parku Narodowym Bundanoon, leżącym przy trasie z Sydney do Canberry. Zdaniem Marka zaszła jakaś pomyłka. Nie pojechałby specjalnie do owego Bundanoon, bo nie miał czasu do stra¬cenia, ale przypadkiem było mu to po drodze. Jako głowa państwa musiał podczas pobytu w Australii złożyć oficjalną wizytę w stolicy - w żadnym wypadku nie mógł się od tego obowiązku uchylić. Skoro więc i tak jechał do Canberry, to w drodze powrotnej do Sydney mógł równie dobrze zaj¬rzeć do tego parku, by mieć czyste sumienie. Ale z góry wiedział, że to nie ta Dexter. Zadarł głowę i omal nie krzyknął ze zdumienia. Nad jego głową kołysała się drobna, opalona dziewczyna w spranym kombinezonie koloru khaki i mocno zniszczo¬nych traperkach. Miała kręcone, czarne włosy, związane ka-wałkiem sznurowadła. Niesfornie kosmyki wymykały się spod niego na wszystkie strony. Wyglądała tak, jakby nie czesała się od tygodnia. Ale pewnie on też byłby równie potargany, gdyby siedział z głową w gałęziach. Jej oczy patrzyły na niego jasno, spokojnie i wyczeku¬jąco. Z tej odległości nie rozróżniał ich koloru, a z niejas¬nych przyczyn nagle bardzo go to zainteresowało. Czy były brązowe - jak oczy Lary? Bo z całą pewnością znalazł sio¬strę Lary. Detektyw się nie pomylił. Podobieństwo było tak uderzające, że Mark znów poczuł ogarniającą go wściekłość. - Czym mogę służyć? - powtórzyła. - Panna Tamsin Dexter? - upewnił się. Sprawdź Zostali we dwoje na pąsowym chodniku. Książę i... księżniczka? Tammy popatrzyła po sobie i niemal się roze¬śmiała, choć wcale nie było jej do śmiechu. - Proszę mnie zabrać do Henry'ego. - A nie chce pani najpierw odświeżyć się po podróży? Spiorunowała go wzrokiem. - Sądzi pan, że będzie miało dla niego znaczenie, jak wyglądam? Że oceni mnie po zakurzonym ubraniu? - No... Raczej nie. - To na co pan czeka? Pochwyciła nieufne spojrzenie portiera. Najchętniej ka¬załby jej się stąd zabierać. Wyglądała na taką, co tylko spra¬wia eleganckim gościom kłopoty. - Proszę się nie obawiać, nie zamierzam obrabować Jego Wysokości - oznajmiła mu. - Przyjechałam się z kimś zo¬baczyć. Z kimś bardzo ważnym. Z podniesioną głową weszła do środka, a księciu nie po¬zostało nic innego, jak podążyć za nią. Wjechali na szóste piętro. Mark pukał kilkakrotnie, za¬nim drzwi się wreszcie otworzyły. Tammy bezceremonialnie odsunęła go na bok i jak bomba wpadła do środka. Nawet nie spojrzała na zapierającą dech w piersiach panoramę z widokiem na słynną operę. Obchodził ją tylko Henry. Do złudzenia przypominał malutką Larę! Taka sama burza cudownie miękkich czarnych locz¬ków, takie same brązowe oczy, wielkie na pół twarzy. Róż¬nica była tylko jedna - na buzi Lary niemal nieustannie gościł najpiękniejszy na świecie uśmiech, podczas gdy jej synek...