- Wręcz przeciwnie. No, wstawaj, nie mamy za wiele czasu - ponaglała, pomagając jej przy wstawaniu. Jakby na dowód tego do pokoju zapukała pokojówka i oznajmiła, że fryzjerka czeka. - Świetnie! - Alice wzięła Bellę pod rękę. - Uwaga, uwaga! Przygotuj się do wielkiej przemiany. Przemiana była rzeczywiście ogromna. Bella stała przed lustrem i nie mogła uwierzyć własnym oczom. Zdumiona patrzyła na swoje włosy, upięte za pomocą grzebieni i spływające do pasa w miękkich lokach, a także na cudowną suknię, która lśniła i szeleściła przy najlżejszym ruchu. Brakuje mi tylko pantofelków Kopciuszka, westchnęła, uśmiechając się do siebie. Nie powinna żywić złudzeń. Z drugiej strony, to miał być jej pożegnalny wieczór z Edwardem. Wiedziała, że gdy zegar wybije północ, nie będzie niczego żałować. W wielkiej sali balowej od dawna grała muzyka. Bella swoim zwyczajem wśliznęła się niepostrzeżenie i zaszyła w cichym kącie. Stamtąd w spokoju napawała się niezwykłą urodą i bogactwem wnętrza. Lustra, kryształowe żyrandole, girlandy kwiatów. A pod jedną ze ścian gigantyczna choinka, przybrana tysiącem szklanych aniołów, w których załamywało się światło. Edward czekał na nią. Kiedy wreszcie pojawiła się w drzwiach, z zachwytu oniemiał. Zapomniał się do tego stopnia, że bez słowa wyjaśnienia opuścił swoich rozmówców. - Na Boga, Bello! - szepnął, biorąc ją za ręce. - Wyglądasz olśniewająco - wykrztusił w końcu. – To zasługa Alice. - Jak zwykle, jesteś skromna. - Objął ją wpół i wskazał wirujące pary. - Czy można prosić cię do walca? Stanowili zachwycającą parę. Ona w mieniącej się zieleni, a on w galowym mundurze oficera marynarki. Kiedy po kilku tańcach wyprowadził ją na taras, długo nie mogła złapać tchu. To chyba czary, myślała, odruchowo zerkając na wieżę zegarową. Do północy zostało zaledwie parę minut. Pod nimi rozciągały się bajkowe ogrody, z których unosił się ku górze wspaniały zapach. - I pomyśleć - wyszeptała - że w Anglii pada teraz deszcz ze śniegiem. Rano będzie zupełnie biało albo szaro i mokro. Ludzie siedzą przy kominku i popijają rum. W powietrzu czuć cudowny zapach świąt. - Na brak śniegu nic nie poradzę. - Uśmiechnął się, całując ją w rękę. - Ale służę rumem przy kominku. - Ach, mniejsza o śnieg. - Popatrzyła mu w oczy. - Od tej chwili Boże Narodzenie będzie mi się kojarzyło z zapachem róż i jaśminu. - Zaczekasz chwilę? - Oczywiście. - Tylko się stąd nie ruszaj. - Szybko pochylił się i jeszcze raz pocałował ją w rękę. - Zaraz wracam. Kiedy odszedł, spojrzała na ciemne morze. Na jego tle migotały światełka jachtów cumujących w zatoce. Widziane z góry, wyglądały jak rój świetlików. Patrząc na nie, myślała o tym, że za kilka dni będzie w domu. Cordina stanie się dla niej pięknym wspomnieniem, które z biegiem czasu zblednie. Zapomni o Cordinie, ale nigdy o Edwardzie. Kątem oka dostrzegła spadającą gwiazdę, jednak nie odważyła się wypowiedzieć życzenia. - Mam coś dla ciebie! - oznajmił zdyszany. - Nie?! - zawołała z niedowierzaniem, czując znajomy zapach. - Gorące kasztany? - Chciałem dać ci coś... znanego. Spojrzała mu w oczy. Tak wiele chciała powiedzieć, ale po raz pierwszy w życiu nie miała dość odwagi. Dlatego w milczeniu wspięła się na palce i pocałowała go w policzek. http://www.wylecze.pl - Musiałaby się bardzo starać. - Edward kilka razy zakręcił kieliszkiem, po czym upił mały łyk. - Yeats? - prychnął. - Są tacy, którzy uważają, że literatura nie kończy się na podręcznikach do konnej jazdy - rzekł książę z przekąsem. - Wolę to niż wiersze o nieszczęśliwej miłości albo pięknie ukrytym w kropli deszczu - zaperzył się Edward, ponieważ jednak poczuł się niezręcznie, szybko ustąpił: - Zresztą mniejsza o to. Postaram się, żeby przyjaciółka Alice czuła się miłym gościem. - Nie wątpię. - Arabska klacz będzie się źrebić na Boże Narodzenie - oznajmił Edward, z ulgą przechodząc to spraw, które były mu bliższe. - Jestem pewien, że urodzi się ogier. Drakula płodzi silnych synów. Trzy konie będą gotowe do wiosennej aukcji, a jednego chcę wystawić do próbnych gonitw przedolimpijskich. Książę Carlise z roztargnieniem skinął głową. Nie krył, że nie jest zainteresowany tematem. Edward poczuł narastającą złość, ale uporał się z nią szybko. Doskonale zdawał sobie sprawę, że jego stajnie nie należą do ojcowskich priorytetów. Zresztą trudno, żeby konkurowały z polityką wewnętrzną i zagraniczną państwa oraz decyzjami rady królestwa. Jednak poza polityczną grą istniało w życiu coś jeszcze. Konie dawały nie tylko przyjemność, ale i prestiż, bowiem królestwo Cordiny szczyciło się posiadaniem najlepszych stajni w Europie. Edward właśnie w tej dziedzinie odnajdywał swoją rolę. Pracował z końmi od dziecka, poświęcając im całą energię i zapał. Z czasem przeczytał wszystko, co napisano na temat hodowli koni. Jak się okazało, miał do tego wrodzony talent, więc szybko osiągnął świetne rezultaty. Pod jego czujnym okiem dobre dotąd stajnie przemieniły się w najlepsze. Edward czasem miał więc ochotę porozmawiać o swojej pasji z kimś innym niż pracownicy stajni lub inni hodowcy. Zdawał sobie sprawę, że ojciec, bez reszty pochłonięty sprawami państwa, nie jest odpowiednią osobą do takich dyskusji. - Zdaje się, że wybrałem nie najlepszy moment - stwierdził, upiwszy łyk brandy, i spokojnie czekał, aż ojciec powie, co leży mu na sercu. - Wybacz synu, ale rzeczywiście tak. - Jako ojcu Carlise’owi było przykro. Jako książę musiał zapomnieć o takich uczuciach. - Chciałbym wiedzieć, co będziesz robił w przyszłym tygodniu - dodał po chwili. To pytanie sprawiło, że Edwarda znowu ogarnęło zniecierpliwienie. Wstał i zaczął przechadzać się od okna do okna. Morze zdawało się być tak blisko, a jednocześnie bardzo daleko. Przez moment zapragnął znowu stanąć na pokładzie statku, setki mil od lądu, i czekać na nadciągającą burzę. - Niestety, nie wiem nic pewnego na temat moich oficjalnych planów - przyznał. - Zdaje się, że pod koniec tygodnia jadę do Hawru. Mam spotkanie z przedstawicielami spółdzielni rolniczych, poza tym jakieś lunche i kolacje. Sekretarz co rano informuje mnie, co będę robił. Jeśli chcesz, poproszę, żeby przygotował dla ciebie szczegółowy plan. Na pewno będę przecinał przynajmniej jedną wstęgę. - Czujesz się przytłoczony?
- Skąd to wzburzenie, kuzynko? - głos Michaiła wdarł się nagle w jej myśli. Becky odwróciła się od okna, nie wiedząc, jak zacząć rozmowę, żeby nie wybuchnąć. Michaił odłożył gazetę z pełnym wyniosłej łaskawości uśmiechem. Zbliżyła się do stołu powoli, ze słowami: - Twoi ludzie po raz kolejny wzbudzili wczorajszego wieczoru popłoch w wiosce. Spili się do nieprzytomności, splądrowali oberżę, napastowali dziewczęta, które tam podają, Sprawdź wreszcie grać niemądrą komedię i zyska niepowtarzalną sposobność zdobycia względów bogdanki. Wziął, z podsuniętej mu przez lokaja tacy, nowy kieliszek i podszedł do Kurkowa z hulacką poufałością. Widocznie zrobił na nim wrażenie u Brooke'a, bo książę poznał go od razu. - Ach, lord Aleksiej. Miło mi pana znów widzieć. - Mnie również, wasza wysokość. - Alec trącił się z nim kordialnie kieliszkiem. - Zdrawstwujtie! - Bolszoje spasiba. - Kurkow zaśmiał się gardłowo. - Przepraszam? - To znaczy: „Bardzo dziękuję”. Taki... ee... rosyjski zwrot grzecznościowy. - Aha! - Alec się zaśmiał. Ulżyło mu. Przez moment sądził, że Kurkow przejrzał jego podwójną grę. Na szczęście się mylił. Szybko zmienił temat.